czwartek, 31 grudnia 2015

Czas szybko ucieka. Zwłaszcza w grudniu. Tak naprawdę nie mam czasu na refleksje czy podsumowania. Każdego dnia obiecuję sobie, że coś napiszę i ciągle mi się nie składa :) Aż nadszedł 31 grudnia i ... koniec roku zbiegł się z końcem wspomnień o podstawówce.
Bal na zakończenie ósmej klasy. Słowo "bal" zostało użyte na wyrost. Była to zwykła dyskoteka na sali gimnastycznej. Nie mieliśmy ani odpowiedniego oświetlenia, ani dekoracji. Ale i tak bawiliśmy się świetnie. Na listach przebojów ciągle królowały "Dmuchawce, latawce..." Urszuli. Szkolne sympatie miały możliwość poprzytulania się w tańcu :) Aż tu nagle... do szkoły dotarła wiadomość, że w budynku, w którym mieszkała nasza klasowa koleżanka wybuchł pożar. Wybiegliśmy ze szkoły i pędzili w kierunku domu koleżanki. Budynek płonął intensywnie. Straszny widok. Nasza zabawa zakończyła się mocnym akcentem. Tak naprawdę nie pamiętam zakończenia. Było mi bardzo żal koleżanki i jej rodziny. Remont jej mieszkania trwał parę miesięcy. Niedawno, w trakcie przygotowywania wystawy, natrafiłam na zdjęcie z pożaru. Kiedy trzymałam je w ręku, powróciły wspomnienia z tego ostatniego szkolnego wydarzenia. Przed nami było jeszcze rozdanie świadectw i egzamin do szkoły średniej. Zostawialiśmy za sobą dzieciństwo. Czas, który okazał się najlepszym, najbardziej beztroskim i ciekawym etapem życia.
A w moim życiu pojawiła się siostra... Urodziła się odrobinę za wcześnie. Kiedy przyszła na świat, miała zaledwie 36 cm i ważyła 1300 gram. Troszkę więcej niż torebka cukru. I ta kruszynka wyrosła na kobietę :) Kobietę, która przed dwoma tygodniami została matką bliźniąt.


Pożar domu mojej koleżanki. 9 czerwca 1984 roku