Ostatkiem sił dotarłam do recepcji. Tam miła pani przyjęła ode mnie zastaw pieniężny za wydany sprzęt i powiedziała, że mam do wyboru dwa szałasy: 5 i 7. Pokazała mi listę mieszkańców. Ponieważ nazwiska w piątce były tylko ukraińskie, a w siódemce w połowie ukraińskie... polskie też mi nic nie mówiły, absolutnie nikogo nie znałam, więc ... wybrałam 7, bo uchodzi ona za szczęśliwą liczbę :)
Nie ukrywam, że poczułam ukłucie rozczarowania, że moje koleżanki nie pomyślały o przypisaniu mnie do kwatery, ale zaraz wytłumaczyłam sobie, że być może odbyło się to na drodze losowania?
Poszłam do szałasu 7. Moja grupa ćwiczeniowa miała w tym czasie zajęcia z pływania, ja natomiast byłam potwornie zmęczona i spocona. Marzyłam o prysznicu.
Chwilę zajęło mi "obcykanie" o co chodzi z grafikiem zajęć. A potem przywitały mnie dziewczyny z grupy ćwiczeniowej D7. Większość grupy składała się z naszej, ze studiów. Potem okazało się, że moje nowe koleżanki z szałasu też są ze mną w grupie. Nie było w niej Agi i Edyty.
Zajęcia odbywały się bardzo intensywnie. Od razu skojarzyły mi się z WIOSZ-em 1983 w Szalejowie :) Tam było nawet intensywniej, baliśmy się iść do toalety, żeby w tym czasie nie ogłoszono jakiegoś alarmu. Ale to było w czasie dawnego harcerstwa i raczej się już nie zdarza.
Pierwsze zajęcia, w których wzięłam udział to rekreacyjne gry ruchowe. Taki lajcik :) Zagraliśmy w krokieta, petankę, rzutki... Wszystko odbyło się w okolicach szałasu nr 1. I wtedy zobaczyłam z daleka powracające ze swoich zajęć koleżanki... tylko, że one mnie nie "zauważyły". Później jeszcze kilka razy mijałyśmy się podczas zajęć czy drogi do toalety. Edytka nawet zagadywała, ale zachowanie Agnieszki niezwykle mnie zadziwiło :) A raczej rozczarowało. Dwa semestry wspólnej pracy przy projektach, siedzenia przy jednym stole... Ot, życie. Zajęcia terenowe wiele weryfikują.
Czekała mnie jeszcze jedna batalia- o miejsce w stołówce. Ponieważ wszystkie miejsca były przydzielone, nie miałam gdzie zjeść kolacji. Do stołu zaprosiły mnie nowe koleżanki z szałasu, ponieważ jedna zrezygnowała z kolacji.
"Pomyślę o tym jutro" jak Scarlett O'Hara- "Mimo wszystko, życie się dzisiaj nie kończy" i tak też zrobiłam. Rano poprosiłam panie z kuchni o zastawienie mi wolnego stolika. Usiadłam samotnie, na podeście i miałam wszystkich na oku. Wcale mi to nie przeszkadzało, ale kiedy kierownik obozu zobaczył, że siedzę sama, trochę się zdenerwował. Zarządził "reorganizację", która niestety trwała parę dni. W rezultacie dostawiono mi miejsce do stolika dziewczyn z mojej grupy. A moje koleżanki... cóż ciągle zachowywały się dziwnie.
Życie składa się z drobiazgów, zarówno rozczarowań jak i niespodzianek. Poznałam na tym obozie wielu fantastycznych ludzi. Właśnie dzięki temu, że zamieszkałam w przypadkowym szałasie :) Moja grupa ćwiczeniowa okazała się niezwykle zintegrowana, kreatywna i koleżeńska. Słowem- fantastyczna. Siedem dni minęło nie wiadomo kiedy. Po obozie mogę stwierdzić, że jako starsza pani w towarzystwie młodych ludzi pokazałam całkiem niezłą kondycję :) Chociaż peselu się nie oszuka. W kościach trzeszczy, szybkość nie ta, ale umysł działa na najwyższych obrotach. Miałam okazję zagrać w kwadranta, popływać kanadyjką ( trudna sprawa, ale z chęcią potrenowałabym jeszcze), przygotować żaglówkę do rejsu... Spędziłam w Olejnicy cudowny czas. Stanowczo trwało to za krótko, ale takie jest życie. Lepszy niedosyt niż przesyt. Nie wiem, czy przeczyta to ktoś z moich olejnickich grupowiczów? Ale gdyby tak się zdarzyło, to wiedzcie, że jesteście wspaniali. A obóz w Olejnicy będę wspominać często i z rozrzewnieniem, bo mam świadomość, że "Nic dwa razy się nie zdarza..."
Pierwsze zajęcia, w których wzięłam udział to rekreacyjne gry ruchowe. Taki lajcik :) Zagraliśmy w krokieta, petankę, rzutki... Wszystko odbyło się w okolicach szałasu nr 1. I wtedy zobaczyłam z daleka powracające ze swoich zajęć koleżanki... tylko, że one mnie nie "zauważyły". Później jeszcze kilka razy mijałyśmy się podczas zajęć czy drogi do toalety. Edytka nawet zagadywała, ale zachowanie Agnieszki niezwykle mnie zadziwiło :) A raczej rozczarowało. Dwa semestry wspólnej pracy przy projektach, siedzenia przy jednym stole... Ot, życie. Zajęcia terenowe wiele weryfikują.
Czekała mnie jeszcze jedna batalia- o miejsce w stołówce. Ponieważ wszystkie miejsca były przydzielone, nie miałam gdzie zjeść kolacji. Do stołu zaprosiły mnie nowe koleżanki z szałasu, ponieważ jedna zrezygnowała z kolacji.
"Pomyślę o tym jutro" jak Scarlett O'Hara- "Mimo wszystko, życie się dzisiaj nie kończy" i tak też zrobiłam. Rano poprosiłam panie z kuchni o zastawienie mi wolnego stolika. Usiadłam samotnie, na podeście i miałam wszystkich na oku. Wcale mi to nie przeszkadzało, ale kiedy kierownik obozu zobaczył, że siedzę sama, trochę się zdenerwował. Zarządził "reorganizację", która niestety trwała parę dni. W rezultacie dostawiono mi miejsce do stolika dziewczyn z mojej grupy. A moje koleżanki... cóż ciągle zachowywały się dziwnie.
Życie składa się z drobiazgów, zarówno rozczarowań jak i niespodzianek. Poznałam na tym obozie wielu fantastycznych ludzi. Właśnie dzięki temu, że zamieszkałam w przypadkowym szałasie :) Moja grupa ćwiczeniowa okazała się niezwykle zintegrowana, kreatywna i koleżeńska. Słowem- fantastyczna. Siedem dni minęło nie wiadomo kiedy. Po obozie mogę stwierdzić, że jako starsza pani w towarzystwie młodych ludzi pokazałam całkiem niezłą kondycję :) Chociaż peselu się nie oszuka. W kościach trzeszczy, szybkość nie ta, ale umysł działa na najwyższych obrotach. Miałam okazję zagrać w kwadranta, popływać kanadyjką ( trudna sprawa, ale z chęcią potrenowałabym jeszcze), przygotować żaglówkę do rejsu... Spędziłam w Olejnicy cudowny czas. Stanowczo trwało to za krótko, ale takie jest życie. Lepszy niedosyt niż przesyt. Nie wiem, czy przeczyta to ktoś z moich olejnickich grupowiczów? Ale gdyby tak się zdarzyło, to wiedzcie, że jesteście wspaniali. A obóz w Olejnicy będę wspominać często i z rozrzewnieniem, bo mam świadomość, że "Nic dwa razy się nie zdarza..."