Wyświetliła mi się wiadomość, że już od tygodnia nic nie napisałam. Sama nie wiem jak to się stało. Może to świadczyć jedynie o tym, że moje życie jednak nie bywa nudne i nie narzekam na brak zajęć. Ale prawdę powiedziawszy bardzo polubiłam pisanie bloga. Na krótką chwilkę, kiedy siadam przed komputerem, albo przeglądam zdjęcia nadające się do publikacji, przenoszę się w czasie, w cudowny świat dzieciństwa. Pozwolę sobie jeszcze przez kilka wpisów pozostać w siódmej klasie.
Pewnego dnia zaczepiła mnie na ulicy kobieta. Zwróciła się do mnie po imieniu. Po krótkiej rozmowie okazało się, że była to druga partnerka mojego ojca. Tak bardzo się starała przekonać mnie, że tato o mnie ciągle myśli i chciałby się widywać. I w ogóle chcieliby zrobić mi jakiś prezent, czy się na to zgodzę? Musiałam uprzedzić babcię, bo jak wytłumaczyłabym posiadanie jakiejś rzeczy? I tak wybrałyśmy się na zakupy z panią Zosią. Bądź co bądź matką moich przyrodnich braci- Krzyśka i Grześka. Kupiła mi płaszcz, bardzo elegancki, popielaty, w drobną pepitkę. Odcinany w pasie i dołem rozkloszowany. Tak pani Zosia nawiązała ze mną kontakt. Niestety nie ojciec. Ojciec jakoś do mnie nie miał śmiałości :) Kontakt został nawiązany, ale na razie polegał na mówieni sobie "dzień dobry". Pomyślałam wówczas o odwiedzeniu babci Talarkowej. Ale jakoś ciągle się nie składało. Aż przyszedł dzień 1- go listopada...
Sprawdziłam w internecie- był to poniedziałek. Jak większość Polaków w tym dniu, udałam się na cmentarz. Z bliskich mi osób, na cmentarzu już od czterech lat spoczywała babcia Adela. Nad cmentarzami w tamtych czasach jaśniała łuna światła. Teraz już tego nie można zobaczyć. Przyczyna jest dość prozaiczna- znicze z kapturkami. Wtedy cmentarz płonął migotliwym światłem... W drodze powrotnej spotkałam ciocię Hanię, moją chrzestną matkę i najstarszą siostrę ojca. Poznałam ją a ona mnie. Zatrzymałyśmy się na krótką pogawędkę. Ciocia wówczas zapytała, dlaczego ich nie odwiedzam? Przyznałam się, że nie wiem jak mnie przyjmą i czy w ogóle chcą. Głuptasie- powiedziała ciocia- pewnie, że chcemy. Czekamy na ciebie już od lat, mam nawet przygotowane prezenty :). Umówiłyśmy się na sobotę. Cały tydzień czekałam, nie mogąc spać w nocy. Wyobrażałam sobie spotkanie babci, dziadka, wszystkich domowników. Co powiedzą? O co zapytają?
Nie doczekałam się. Moje spotkanie z rodziną nastąpiło w zupełnie innych, niespodziewanych okolicznościach. Spadło to na mnie jak grom. Zupełnie oszołomiło i do dnia dzisiejszego pozostaje jak zadra w moim sercu. Nawet teraz, kiedy o tym piszę, łzy cisną mi się do oczu...
Dzień, albo dwa po naszym spotkaniu ciocia zachorowała na najzwyklejszą grypę. Miała zaledwie 37 lat... nie przeżyła choroby, zmarła tuż przed wyznaczonym, sobotnim spotkaniem. Nie miała okazji na dłuższą rozmowę, na bliższe poznanie się... Na zrobienie sobie z nią zdjęcia, na babskie pogaduchy... Nie zdążyłam. Rodzinę Talarków, w całości, spotkałam na pogrzebie. A potem na stypie, w mieszkaniu na ulicy Kamienieckiej 12. I od tamtej pory byłam tam bardzo częstym gościem. Bałam się, że nie zdążę nadrobić straconego czasu z babcią i dziadkiem. Los pozwolił mi cieszyć się nimi dość długo. Moje dzieci miały szczęście mieć prababcię i pradziadka :)
To moje jedyne zdjęcie z dzieciństwa, na którym jestem z ciocią Elą Talarek.
Dostałam je niedawno od cioci własnie, sfotografowane telefonem i przesłane przez FB
Chwała technice i internetowi :)