czwartek, 23 sierpnia 2018

Lato 1987 spędziłam jako samotna matka na utrzymaniu armii. Mąż służył ojczyźnie w jednostce w Jeleniej Górze. Nadal mieszkałam w parku, nad fosą i cierpliwie znosiłam dziwactwa właścicielki. Wyprowadzając się do wynajętego mieszkania, w miesiąc po ślubie, nie mieliśmy ani pralki, ani lodówki. Sytuacja raczej trudna. Z praniem pomagała mi mama. Nosiłyśmy tobołki prawie codziennie. Najpierw ja dźwigałam pranie do mamy, potem ona dostarczała mi wyprane i wyprasowane. Czasami pofarbowane, bo moja mama w kwestii prania białych rzeczy obciążona była pernamentnym pechem, zawsze w pralce zostawała jakaś kolorowa rzecz, która zmieniała barwę pieluch :) Mam wrażenie, że ten pech wraz z pieluchami przeszedł na Amelkę, bo jej też zdarza się pofarbować rzeczy podczas prania :)
Za lodówkę służył mi hotelowy minibarek, który załatwiła mi teściowa za ... cztery paczki kawy :) Takie to były czasy. Ale jak widać nawet w biwakowych warunkach można wychować dziecko. Po jakimś czasie właścicielka zaczęła przebąkiwać o podwyżce czynszu. Czas było się wyprowadzić. Tylko gdzie? U babci tłok, u mamy tylko jeden pokój, u teściowej niedołężna matka... I wtedy z pomocą przyszedł (a przynajmniej chciał przyjść) dziadek Talarek. Znalazł jakiegoś gościa, który wyszedł z więzienia i zaraz dostał od gminy mieszkanie. Facet chciał wyjechać na Śląsk do pracy, zamieszkać w hotelu robotniczym i za pewną sumę pieniędzy odstąpić nam mieszkanie. Dziadek wyłożył tę sumę, a mi pozostało tylko się w tym mieszkaniu zameldować. I zaczęły się schody! Poszłam do urzędu, do odpowiedniego wydziału, a urzędniczka za skarby świata nie chciała mnie zameldować. Pierwsza moja myśl: ale wredne babsko! Ale pozory mylą, a pierwsze wrażenia mogą wprowadzić w błąd. Tą urzędniczką byłą nieżyjąca już pani Teresa O. A jej sprzeciw miał na celu moje bezpieczeństwo. Jak już emocje mi opadły, pani Teresa wytłumaczyła mi, skąd jej sprzeciw. W świetle prawa mieszkanie należało do kryminalisty, obciążonego długami. Komornik nie pyta do kogo należy wyposażenie mieszkania. Poza tym, skąd miałabym pewność, że człowiek nie wróci po miesiącu i nie zechce zamieszkać ze mną? Miałby do tego pełne prawo. Cóż, nie wiem czy oddał dziadkowi pieniądze, ale argumenty pani Teresy mnie przekonały. Pomogła mi wypełnić i złożyć w urzędzie wniosek o mieszkanie komunalne. Teraz należało się uzbroić w cierpliwość i czekać.
Zdecydowałam się wyprowadzić z wynajmowanego mieszkania i zamieszkać kątem u mamy. Było trochę jak na biwaku, ale przeżyliśmy wszyscy. A później wróciliśmy do babci. W perspektywie mieliśmy własne mieszkanie, więc taka niedogodność miała być tymczasowa :) Trwała do listopada 1989 roku :)

poniedziałek, 6 sierpnia 2018

Związki międzyludzkie... temat rzeka. Od zarania dziejów ludzie dobierali się w pary. Jednym udawało się dobrać lepiej, innym gorzej. Zawsze wydaje nam się, że inni mają lepiej. Ale stare porzekadło mówi: wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma. 
Wczoraj czytałam swoje własne wpisy, aby przypomnieć sobie, o czym już napisałam. Część wspomnieniową zakończyłam na ceremonii ślubnej... A po ceremonii zwykle zaczyna się prawdziwe życie.
Tworzenie związku nie jest sprawą łatwą i wymaga wysiłku. Dlaczego? Dwie osoby pochodzą z różnych środowisk, mają różne wzorce, oczekiwania, wyobrażenia. W czasie "chodzenia" ze sobą nie rozmawia się o prozie życia. Wszystko jest piękne, kolorowe, romantyczne. A kiedy przychodzi już wspólne życie, czasami może zabraknąć na prąd :)
Byłam przez długi czas jedynaczką, wychowywaną w wojskowej dyscyplinie. Z jednej strony bardzo poukładana, punktualna, ze wszech miar akuratna, z drugiej zaś wychowana na górskich szlakach, harcerskich obozach, śpiewająca romantyczne turystyczne i harcerskie piosenki przy ognisku. Czytająca "Przeminęło z wiatrem" i "Wichrowe wzgórza". Typowa nastolatka, która niestety nie miała czasu na weryfikację oczekiwań przed wejściem w dorosłe życie. A to dorosłe życie z impetem spadło mi na głowę.
Zaraz po ślubie zamieszkaliśmy z moją babcią, ciocią i jej rodziną. Mieszkanie "na kupie" nie sprzyja młodym małżeństwom :) Babcia była despotyczna. Do tego źle doświadczona przez życie, wietrząca wszędzie spisek i zdradę. W pewnym momencie wspólne mieszkanie stało się nie do zniesienia i postanowiliśmy coś wynająć. Wtedy nie była to sprawa łatwa. Znaleźliśmy mieszkanie bardzo kiepskiej jakości w parku, przy fosie. W późniejszym czasie okazało się, że życie z właścicielką jest równie trudne jak z babcią, a może nawet trudniejsze.
Żeby dostać się do mieszkania musieliśmy przechodzić przez strome schody i korytarz właścicielki, posiadaczki ogromnego psa rasy dog niemiecki. Obrzydliwie śliniącego się. Pies miał obrzydliwy zwyczaj stania na szczycie schodów i czekania na wchodzących. Prowadzenie życia towarzyskiego, zapraszanie gości, koleżanek na poranną kawę było mocno utrudnione. Późne powroty również, bo gospodyni zamykała drzwi na klucz i łańcuch, często przed 22-gą.
O niekomfortowym wejściu do mojego mieszkania najwięcej może powiedzieć moja przyjaciółka Mariola, która odwiedzała mnie w zaawansowanej ciąży. Pies z kapiącą z pyska śliną stał jak kat nad jej głową. Jasne, że po jakimś czasie przyzwyczailiśmy się do sytuacji. Ale to nie koniec niespodzianek. Nie dostaliśmy do naszego mieszkania klucza. Właścicielka twierdziła, że nie potrzebujemy, bo kto nam do niego wejdzie bez jej wiedzy? Byliśmy zmuszeni zostawiać je otwarte. Po jakimś czasie zaczęłam dostrzegać, że ktoś mi najzwyczajniej w świecie grzebie w rzeczach. Aż któregoś dnia wróciłam do domu ze spaceru i nakryłam jak właścicielka zagląda mi do garnka. Kiedy zwróciłam jej uwagę była na mnie oburzona :)
Mąż pracował, miał zajęcie, znajomych z pracy, koleżanki, kolegów. Ja? Tylko domowe obowiązki i kontakty z mamusiami na wspólnych spacerach. Było mi z tym bardzo źle. Nie podniecały mnie tematy dotyczące gęstości i koloru niemowlęcych kupek ani przepisy na przecierki. Moje płacze, moje nie płacze, moje śpi w nocy, moje nie śpi, moje to, to, to... Oszaleć można! Czułam się okropnie samotna. Aż znajoma mamy zaproponowała mi pracę. W sklepie warzywniczym! Może nie był to mój szczyt marzeń, ale dla zdrowia psychicznego praca była mi bardzo potrzebna. Miałam niewielki problem z sześciomiesięcznym dzieckiem, bo babcia stroiła fochy, a mama pracowała, ale wtedy pomogła mi Mariola. Zajęła się Amelką :) Moja kariera nie trwała długo, bo do męża przyszło powołanie do wojska, a benefity świadczone przez armię dla rodzin żołnierzy znacznie przekraczały moje zarobki :) Przeszłam z dzieckiem na utrzymanie państwa.