Ostatnio spadło na mnie zbyt dużo. Potrzebowałam chwili wytchnienia, zresetowania umysłu. Zupełny przypadek zdecydował, że pojechałam nad morze. Towarzyszyłam po prostu mężowi w trasie. Dwa i pół dnia bez telefonu, internetu i innych komunikatorów. Dwa i pół dnia przemyśleń i prób poukładania sobie wszystkich spraw i myśli. Wszystko jest takie świeże i bolesne...
Mam prawie pięćdziesiąt lat i od ponad trzydziestu nie mieszkałam z mamą. W zasadzie przez całe moje życie mieszkałam z mamą bardzo krótko. Inaczej niż moja młodsza siostra. Kiedy wielokrotnie rozmawiałyśmy o różnych rzeczach, również o śmierci, wydawało mi się, że podejdę do faktu rozsądnie. W końcu nie byłyśmy ze sobą nierozłączne. Życie pokazało, że wszystko wygląda inaczej. Że przywiązanie nie polega na tym, że spędzamy ze sobą nieustannie czas i wszystko robimy razem. Życie składa się z drobiazgów. Z porannych telefonów z życzeniami urodzinowymi, albo takimi bez konkretnego celu. Ot, co tam u was słychać? Albo: przyniosłam ci pierogi, ale ciebie nie było więc zostawiłam ci w lodówce. Albo spotkanie w przelocie na mieście: lecę do Ewelinki, bo ma coś do załatwienia i muszę zostać z dziećmi... Takie zwykłe rzeczy, które już nigdy się nie wydarzą...
To jak mama była nam potrzebna wyszło już tydzień po pogrzebie, kiedy rozchorował się jeden z synów mojej siostry i musiała pójść z nim do szpitala. Zostałam z dwójką pozostałych dzieci w domu, bo akurat nie pracowałam. A gdybym musiała iść do pracy? Na szczęście znalazłyśmy pomoc u sąsiadki i przyjaciółki mamy, które nam bardzo pomogły.
Nigdy w życiu nie wylałam tylu łez, co po śmierci mamy... nawet kiedy traciłam w wyniku poronienia swoje nienarodzone dzieci. Moja mama nie byłą ideałem, ale któż nim jest? Żeby sobie ulżyć i pogodzić się z sytuacją, próbowałam przypominać sobie jakieś złe rzeczy, które w swoim życiu zrobiła. Ale wszystkie te chwile w dziwny sposób przeobraziły się w zabawne anegdoty z przeszłości. Bo przeszłości nie da się zmienić, a ja posiadłam umiejętność wyciągania wniosków.
Śmierć jest rzeczą naturalną, ale tak niespodziewana i nagła jest bardzo bolesna. Miałyśmy jeszcze wiele planów... 67 lat to stanowczo za wcześnie...
Myślałam, że ten wyjazd spowoduje, że zamknę już etap rozpaczy i żalu. Niestety, jeszcze jest za wcześnie, jeszcze nie mogę się z tym pogodzić, jeszcze łzy płyną...