środa, 19 października 2016

Pisałam już, że nie mogłabym utrzymywać się z pisania ? Odeszłam od komputera tylko na chwilę, a tu... minęło dwa miesiące. Nie zdążyłam nawet ze wspomnieniami z wakacji 1985 roku. A został mi do opisania bardzo ciekawy, mój pierwszy obóz w Wojnowie. Kiedyś do niego wrócę. Teraz, patrząc za okno, trudno mi wspominać piękne, ciepłe, letnie dni. 
Od mojego ostatniego wpisu tyle się wydarzyło. Pokonałam ząbkowicką dziesiątkę, nadal trenuję i mam kolejne plany. Ale zdarzyły się również rzeczy smutne. Wspomnienie o nich bardziej współgra z dzisiejszą aurą. 
Mniej więcej rok temu poznałam przez internet pewnego człowieka. Po prostu wyraził chęć przynależności do utworzonej przeze mnie grupy "Miłośnicy ząbkowickich zakamarków". Był przewodnikiem sudeckim i okazało się, że mamy wielu wspólnych znajomych. Czasami zdarzało się, że mnie okropnie zanudzał. Wystarczyło, że zaświeciła się ikonka o mojej dostępności, natychmiast dostawałam wiadomość. Nie zawsze miałam czas na konwersację. Któregoś dnia zapytał, czy może przyjechać ze znajomymi i zwiedzić różne wieże: ratuszową, kościelną itp. Zorganizowałam takie zwiedzanie i zaprosiłam ich do Ząbkowic. Niestety, przyjechali znajomi, a główny bohater nie. Ale za jego pośrednictwem poznałam kolejne dwie osoby. W chwili obecnej mam wrażenie, że znamy się od wielu lat. Potem zaprosił mnie do zwiedzania Kościoła Pokoju w Świdnicy, tak jakby od kuchni :) W trakcie tego spotkania poznałam znowu kolejne osoby. Osoby, w którymi kontynuuję znajomość poprzez Facebook'a. I w końcu miałam okazję poznać inicjatora spotkania... Nigdy więcej nie miałam okazji spotkać Jacka osobiście. Gdzieś tak w okolicy Bożego Narodzenia, nie wiem czy w przypływie szczerości, czy z poczucia samotności, przyznał mi się do swojej trudnej sytuacji. A jeszcze wcześniej zachęcił do odwiedzenia mnie w Izbie Pamiątek swoją koleżankę, która w zasadzie stała się również moją znajomą. Nie dość, że nosimy to samo imię, to jeszcze uprawiamy ten sam zawód :) W każdym bądź razie przejęłam się sytuacją Jacka i z pomocą internetowych znajomych zorganizowałam dla niego pomoc. Taką doraźną, głównie żywnościową. Muszę się przyznać, że przez krótki moment zwątpiłam w jego szczerość. Dlatego dość dokładnie zapoznałam się z sytuacją. Przy pomocy poznanego wcześniej Jarka zaopiekowaliśmy się Jackiem. Różnica wieku sprawiła, że czułam się jakbym przejęła opiekę nad niezaradnym życiowo ojcem. Jacek poważnie zachorował. Nie wiem czy z powodu uporu czy wstydu nie chciał podjąć leczenia. W zasadzie zmusił go Jarek. I tak przez prawie cały rok staraliśmy się mniej lub bardziej kierować jego życiem. Aż przyszedł moment, że życie Jacka zgasło... Zmarł tydzień temu...
Tak sobie myślę, jakie dziwne są koleje losu. Człowiek, którego osobiście spotkałam tylko jeden raz w życiu wzbogacił moje życie o wiele osób, które za jego przyczyną poznałam. Zastanawiam się, czy mogliśmy zrobić coś więcej? 
Żegnaj Jacku, miłośniku gór i Jana Nepomucena. Życie toczy się dalej, ale będziemy o Tobie pamiętać. 
Chciałabym podziękować tym wszystkim, którzy odpowiedzieli na mój zeszłoroczny apel i mieli swój udział w pomocy dla Jacka. Przywróciliśmy mu wiarę w człowieka.
Z lewej strony Jacek