wtorek, 27 czerwca 2017

Miesiąc zbliża się do końca, a statystyka mojego bloga informuje, że miałam jedynie 600 wyświetleń :) Tyle, że już dawno doszłam do wniosku, że z pisania to ja się nie utrzymam. Totalny brak systematyczności i konsekwencji. Ale na szczęście, przynajmniej na razie mam satysfakcjonującą mnie pracę. Nie wiem na jak długo, bo i do mnie w najbliższym czasie dotrze "dobra zmiana" i być może będę zmuszona do poszukiwań innego zatrudnienia. Cóż... życie. A na razie carpen diem!!!
Pobyt mojego chłopaka w Czechosłowacji odrobinę się przedłużył i w związku z tym przekroczył wymiar należnego urlopu :) Dostałam rozpaczliwy list, żeby coś załatwić. Niestety, nie udało mi się nic z działać i ... ojciec mojego dziecka został dyscyplinarnie zwolniony z pracy za nie stawienie się na czas na stanowisku. Początki naszego wspólnego życia były skomplikowane, ale niezwykle barwne. Tak się złożyło, że bezrobotnym był zaledwie parę dni, bo zaraz rozpoczął pracę w nowo otwartym sklepie samoobsługowym, czyli w naszej słynnej pierzei :) Myślałby kto, że skończyły się nasze problemy. W międzyczasie poinformowaliśmy moją babcię, że zamierzamy się pobrać. Myślałam, że się ucieszy, a w nią jakby coś wstąpiło! Babcia była w stosunku do mnie bardzo zaborcza, a że życie i małżeństwo dość mocno ją doświadczyło, stała się przeciwniczką wszystkich mężczyzn. Czasami zastanawiam się, jak mój wujek Józek to przetrwał i pozostał z ciocią czterdzieści lat? Bo jego babcia też nie oszczędzała. 
Na początku nie zdawałam sobie sprawy z jej poczynań. Po kilka razy dziennie brała swoją siateczkę i chodziła do sklepu. A tam, zamiast zakupów, prowadziła obserwację mojego przyszłego męża. A to się do kogoś uśmiechnął, a to dotknął koleżanki, na pewno kochanki itp. Najgorsze jest to, że zaczęła robić awantury, często bogu ducha winnym dziewczynom. W pewnym momencie stało się to nie do zniesienia i dodatkowo pogłębiało moją depresję. A wszystko ponoć miało być dla mojego dobra. 
Co było począć? Zaciskaliśmy zęby i próbowali jakoś funkcjonować. 
Z drugiej strony babcia potrafiła przeznaczyć całą swoją rentę na zakup niezbędnych dla dziecka rzeczy. Niezwykle trudno się z nią żyło :) 
Teraz ją rozumiem, ale musiało minąć wiele lat. Sama zostawiona przez męża dla młodszej kobiety, zdominowana przez własną matkę, która nieustannie ingerowała w jej życie, nigdy nie znalazła (nawet nie szukała) prawdziwej miłości. Chciała mnie mieć na wyłączność. Wcześniej to samo robiła z moimi rodzicami. Nieustannie ich przekonywała, że zajmie się mną lepiej niż oni, a oni jako młodzi ludzie niech korzystają z życia. I spowodowała, że moje relacje z rodzicami znacznie się osłabiły. kiedy postanowili, że zamieszkam z nimi, a do tego wyjedziemy z Ząbkowic, był to dla mnie ogromny stres i nieszczęście. Cierpiałam i tęskniłam. Tak... babcia nie powinna dziecku zastępować rodziców, chyba, że po ich śmierci. 
Gdyby ktoś pomyślał, że nasze perypetie z babcią polegały tylko na śledzeniu, to się bardzo myli... Ale o tym w następnym wpisie :)

piątek, 16 czerwca 2017

Wakacje za pasem. Niektórzy mówią, że jeszcze tylko wpier... i wakacje :) Czerwiec należy do jednych z najprzyjemniejszych miesięcy. Wczoraj poszłam z koleżanką na długi spacer... napawałyśmy się cudownymi zapachami z pól i ogrodów. Przeszłyśmy prawie dziesięć kilometrów. Zawsze lubiłam wędrować i dopóki sił starczy, będę chodziła.
Mogłabym powiedzieć, że koniec roku szkolnego 1986 nadszedł dla mnie stanowczo za szybko. Po rozdaniu świadectw większość z nas zajęła się planowaniem wakacji. A ja? W pewnym momencie poczułam potworną pustkę. Opuściłam pewną grupę, a do nowej jeszcze nie przystąpiłam. A człowiek to stworzenie stadne i potrzebuje przynależności jak wody. Wraz z ostatnim dzwonkiem na ulicy Konopnickiej zrobiło się strasznie cicho. Rysiek pracował w Opolu, najbliżsi mi znajomi wyjechali, pozostały mi jedynie spacery. W tych wieczornych towarzyszyła mi babcia, bo cały czas martwiła się moim zdrowiem. Więc czuwała. Czasami ta jej troska doprowadzała mnie do rozpaczy.
Bardzo szybko chciałam sobie załatwić nową przynależność. Któregoś dnia, jeszcze przed końcem czerwca poszłam do szkoły na Wrocławką, żeby zapisać się na wydział zaoczny. No i tu właśnie dosięgnął mnie cios ostateczny... przemiła pani sekretarka poinformowała mnie, że aby rozpocząć naukę na wydziale zaocznym muszę być pełnoletnia. Poczułam wtedy, jakby wyrwano mi serce...
Dostałam zaproszenie za rok...
Mniej więcej w tym samym czasie mój chłopak załatwił sobie wakacyjną pracę w Czechosłowacji. Niektórzy z czytających nawet nie wiedzą, że kiedyś był taki kraj jak Czechosłowacja, a młodzi ludzie marzyli o wyjeździe do pracy za granicę. Mężczyźni marzyli o pracy na kontraktach u naszych zagranicznych sąsiadów. Praca w kraju innym niż socjalistyczny była raczej nie do osiągnięcia dla zwykłego śmiertelnika. Praca w Czechosłowacji zapewniała możliwość zdobycia, kupienia, ładnych ubranek dla dziecka, które w Polsce roku 1986 były zupełnie niedostępne. Tak więc pojechał pracować na wyprawkę dla dziecka, a ja zostałam zupełnie sama, z poczuciem totalnego wyizolowania. W niektórych momentach bliska depresji. Dodatkowo w ogóle nie rósł mi brzuch i to mnie również martwiło. Może moje dziecko nie rozwija się prawidłowo? Nie rośnie? Doktor Albiński na każdej wizycie zapewniał mnie, że wszystko jest w porządku, ale mnie nieustannie prześladował niepokój, pogłębiany przez stare dewoty, które za każdym razie pytały niby z troski, gdzie ja mam ten brzuch? 
Z Ryśkiem pisaliśmy do siebie płomienne listy. Jedyna możliwość kontaktu. List- natychmiastowa odpowiedź- biegiem na pocztę, aby wysłać- oczekiwanie na następny... I tak przez cały miesiąc. 
Mój chłopak zapomniał przed wyjazdem o jednej rzeczy... zapomniał powiedzieć swojej mamie o mojej ciąży. Przez wiele lat zastanawiałyśmy się z teściową, skąd u niego wziął się ten strach? On też nie potrafił nam odpowiedzieć :) W każdym bądź razie nie powiedział. A że byliśmy sąsiadami, widywałam jego mamę każdego dnia. A przecież moja teściowa byłą doświadczoną kobietą i bez problemu dostrzegła mój odmienny stan. Ale nigdy, nawet jednym słowem nie potwierdziła tego, że wie. Któregoś dnia spotkałyśmy się na ulicy i zapytała mnie, czy nie chcę podać listu, bo właśnie jedzie do Czechosłowacji. Załatwiła sobie zaproszenie (już kiedyś pisałam o tym, że żeby pojechać za granicę należało mieć paszport i zaproszenie, bez tego nie można było dowolnie podróżować) i właśnie jedzie. Podałam jej list i od razu pomyślałam o reakcji Ryśka, kiedy ją zobaczy :) Bo on oczywiście o tej podróży nic nie wiedział. Kiedy ją zobaczył, odrobinę wpadł w panikę. Pomyślał, że przyjechała, żeby zrobić mu awanturę? A ona tylko powiedziała: pokaż co tam kupiłeś dla dzidziusia :)
CDN

czwartek, 8 czerwca 2017

Tak się zastanawiam, o czym napisać? Czy dalej poświęcić się półrocznemu podsumowaniu, czy może powrócić do wspomnień? Jest czerwiec... więc trochę wspomnień :)
Czerwiec 1986 roku, pomimo zbliżających się wakacji, był najsmutniejszym miesiącem w całej mojej edukacji. Nabiłam sobie do głowy, że zgodnie z sugestią szkolnej pedagog przeniosę się na wydział zaoczny. I nie docierały do mnie argumenty życzliwych mi ludzi, którzy z całych sił próbowali mnie od tego odwieść. Dotrwałam więc do zakończenia roku szkolnego. Cała część artystyczna odbywała się na sali widowiskowej ZOK. Po uroczystości,Władek Tokaruk, nasz nauczyciel PO zaprosił nas na kawę do kawiarni. Poszła spora grupka. Wszyscy starali się jak mogli, żeby sprawić mi przyjemność, ale z każdą chwilą ogarniał mnie smutek. Poczucie, że coś właśnie tracę. Bo już za chwilę miałam przestać być cząstką tej grupy, z którą byłam mocno zżyta.
Zaraz, na początku tygodnia pojechałam do Kłodzka, żeby zapisać się na wydział zaoczny. Towarzyszyła mi ciocia Dorota, która miała możliwość dokończyć swoją edukację w kłodzkim liceum medycznym, pomimo że była w ciąży. Ale mnie spotkało pierwsze rozczarowanie, okazało się, że nie ma zaocznego technikum budowlanego. Pomyślałam wtedy, żeby nie rezygnować z dotychczasowej szkoły, ale zabrałam już dokumenty i na powrót musiałam dostać zgodę kuratorium. Niezawodna ciocia Dorota zaoferowała mi swoje towarzystwo w podróży do Wałbrzycha. Sama podróż była dla mnie koszmarem. Autobus nie ominął żadnej wioski od Ząbkowic do Wałbrzycha. Było koszmarnie gorąco, a ja cierpiałam na chorobę lokomocyjną. W Wałbrzychu wysiadłam ledwie żywa. Myślałam, że już nie może być gorzej. I jakże się myliłam!!! W budynku kuratorium odsyłano mnie od pokoju do pokoju, aż w końcu trafiłam do właściwego. Tam "przyjęła" mnie najbardziej niesympatyczna osoba, jaką udało mi się spotkać w całym moim życiu. Dowiedziałam się od tej pani, że trzeba było o edukacji myśleć wcześniej. I nie miało dla niej znaczenia to, że osiągałam jedne z najlepszych w szkole wyników w nauczaniu. To, co mnie spotkało w kuratorium, to nie było rozczarowanie, to było upokorzenie. Totalne upokorzenie...
Muszę wychodzić do pracy, o reszcie swoich przeżyć opowiem w następnym wpisie :) 
Miłego, słonecznego piątku!!!

poniedziałek, 5 czerwca 2017

Brak mi konsekwencji w działaniu. Zauważyłam, że muszę mieć nad sobą zewnętrzną kontrolę, żeby w pełni zrealizować cele. Zaczął się szósty miesiąc roku, więc powinnam chyba podsumować realizację dotychczasowych planów. Podsumowanie wypada jednak marnie :)
1. Pisanie bloga- masakra, muszę podjąć na nowo decyzję, że przynajmniej raz w tygodniu dokonam jednego wpisu. 
2. Bieganie- całkowity brak konsekwencji, nieustannie wyszukuję sobie przeszkody, które nie pozwalają mi na bieganie. Oczywiście jest to kompletna bzdura. Potrzebuję po prostu bata nad sobą :) Postanawiam więc na nowo: codziennie chociaż trzy kilometry. jak nie uda się rano, to pobiegnę wieczorem!!!
3. Nauka niemieckiego- no, chociaż tu jest lepiej. A to dlatego, że zapisałam się na unijny kurs, którego zasady wymuszają na mnie uczestnictwo w zajęciach, czyli mam nad sobą bat :)
4. Oszczędzanie- tu to już jest całkowita tragedia. Przydałaby mi się porada jakiegoś specjalisty. I to nie prawda, że za mało zarabiam, żeby oszczędzać. Czasami przepuszczam pieniądze zupełnie bez sensu, a co za tym idzie, gromadzę w domu ogromne ilości ciuchów, butów czy innych "przydasiek". Jeżeli chodzi o ciuchy, to podjęłam już pewne działania. Staram się codziennie ubrać coś innego. A to, czego w tym roku nie ubiorę, przeznaczę do odsprzedania, nawet za jakąś symboliczną kwotę.

Właśnie sobie przypomniałam, że jestem umówiona w bibliotece na czytanie dzieciom bajek. Tak więc rozliczanie półrocza pozostawiam na później.