Plany, plany, plany. Tak niewiele mi z nich wychodzi. Chciałam przez cały wrzesień pisać, wspominać, analizować... Ale jak zwykle nic mi z tego nie wyszło. Awaria domowego Internetu. A nie mam zwyczaju używać służbowego do prywatnych celów. I tak... dotarłam do dziś, czyli 28 września. W 1986 roku to był właśnie ten dzień! Dzień, w którym zmieniło się moje życie!!!
Termin porodu miałam wyznaczony na 19 września. Kiedy dotrwałam do tej daty, a nic się nie wydarzyło, na nowo poczułam niepokój. Chociaż wszyscy mi tłumaczyli, że wszystko jest w porządku. Zaraz po 19 tym pobiegłam oczywiście do lekarza. Byłam gotowa pójść do szpitala i czekać. Bałam się, że może przegapię, nie będę wiedziała, że to już... Pan doktor zapewnił mnie, że tego nie da się przegapić :) Więc czekałam... nie powiem, że cierpliwie, ale czekałam. W końcu przyszła sobota 27 września. Cały dzień byłam niespokojna. Aż przyszedł wieczór. Wykąpałam się i zasiadłam przed telewizorem. Leciało "kino nocne". Kto pamięta? Filmy sensacyjne bądź horrory na sobotnią noc? Nie pamiętam jaki film oglądałam, ale kiedy się skończył postanowiłam iść do szpitala. Babcia protestowała, że się tam napatrzę i nasłucham. Że jeszcze czas itd. Ale się uparłam. I tak spacerkiem poszliśmy do szpitala. Była ciepła, jesienna noc...
Pierwsze rozczarowanie spotkało mnie w izbie przyjęć. Pani pielęgniarka jakby miała do mnie pretensje, że zakłócam jej ciszę. Pamiętam do dziś jej nazwisko, ale nie będę wymieniać :)
Potem przystąpiła do wypełniania dokumentów. Przy rubryce: wiek, nie omieszkała mi wypomnieć niemiłymi słowami: taka młoda i dziecka się zachciało! Trochę zirytowana zapytałam, czy zamierza łożyć na moje dziecko, albo w jakiś inny sposób wspierać mnie w jego wychowaniu? Bo jeżeli nie, to nie rozumiem, co ją mój wiek obchodzi? Potem, w trakcie golenia biadoliła nad moim małym brzuchem. Tego było za wiele. Zaczęłam na nowo martwić się wielkością mojego dziecka. Wrócił strach... Potem zaprowadzono mnie na górę, na oddział położniczy. To były czasy, kiedy oddziały położnicze były oddziałami zamkniętymi. Ciężarna dostawała paskudną, nie pasującą na nikogo koszulę i równie paskudny szlafrok. Do kompletu szpitalny ręcznik. I oczywiście zakaz noszenia majtek!
Tak... kiedy tylko usłyszałam za sobą szczęk zamykanych drzwi, razem ze strachem przyszły bóle... Wtedy dopiero pomyślałam, że to chyba jedyna rzecz, której nie można już cofnąć :)
O siódmej rano, w niedzielę 28 września 1986 roku przyszła na świat moja córka Amelka... Kiedy pierwszy raz dostałam ją w ramiona, jeszcze nie wiedziałam, że tak będzie się nazywać :) Miał być w końcu Tomek. Sprawę imienia pozostawiłam jej tatusiowi. A sama... czy już wtedy czułam, że w moim życiu zaczyna się rewolucja? Że od tej chwili wszystko będzie kręciło się wokół tego malutkiego człowieczka?
Kto przeżył narodziny dziecka wie jaka miłość rozlewa się po człowieku. A wraz z tą miłością niepokój... żeby wszystko było dobrze, żeby było zdrowe, szczęśliwe, żeby ochronić przed wszelkim złem... czy podołam? Dam radę? będę umiała?... Tak... tysiące myśli, uczuć, emocji... a to zaledwie trzy kilogramy i trochę ponad pięćdziesiąt centymetrów :). Trzydzieści jeden lat temu weszłam z rozmachem w dorosłość. Może nawet do końca nie przygotowana. Ale niczego nie żałuję. Ani jednej chwili...
I dziś właśnie świętuję ten dzień!!!