czwartek, 28 września 2017

Plany, plany, plany. Tak niewiele mi z nich wychodzi. Chciałam przez cały wrzesień pisać, wspominać, analizować... Ale jak zwykle nic mi z tego nie wyszło. Awaria domowego Internetu. A nie mam zwyczaju używać służbowego do prywatnych celów. I tak... dotarłam do dziś, czyli 28 września. W 1986 roku to był właśnie ten dzień! Dzień, w którym zmieniło się moje życie!!!
Termin porodu miałam wyznaczony na 19 września. Kiedy dotrwałam do tej daty, a nic się nie wydarzyło, na nowo poczułam niepokój. Chociaż wszyscy mi tłumaczyli, że wszystko jest w porządku. Zaraz po 19 tym pobiegłam oczywiście do lekarza. Byłam gotowa pójść do szpitala i czekać. Bałam się, że może przegapię, nie będę wiedziała, że to już... Pan doktor zapewnił mnie, że tego nie da się przegapić :) Więc czekałam... nie powiem, że cierpliwie, ale czekałam. W końcu przyszła sobota 27 września. Cały dzień byłam niespokojna. Aż przyszedł wieczór. Wykąpałam się i zasiadłam przed telewizorem. Leciało "kino nocne". Kto pamięta? Filmy sensacyjne bądź horrory na sobotnią noc? Nie pamiętam jaki film oglądałam, ale kiedy się skończył postanowiłam iść do szpitala. Babcia protestowała, że się tam napatrzę i nasłucham. Że jeszcze czas itd. Ale się uparłam. I tak spacerkiem poszliśmy do szpitala. Była ciepła, jesienna noc...
Pierwsze rozczarowanie spotkało mnie w izbie przyjęć. Pani pielęgniarka jakby miała do mnie pretensje, że zakłócam jej ciszę. Pamiętam do dziś jej nazwisko, ale nie będę wymieniać :)
Potem przystąpiła do wypełniania dokumentów. Przy rubryce: wiek, nie omieszkała mi wypomnieć niemiłymi słowami: taka młoda i dziecka się zachciało! Trochę zirytowana zapytałam, czy zamierza łożyć na moje dziecko, albo w jakiś inny sposób wspierać mnie w jego wychowaniu? Bo jeżeli nie, to nie rozumiem, co ją mój wiek obchodzi? Potem, w trakcie golenia biadoliła nad moim małym brzuchem. Tego było za wiele. Zaczęłam na nowo martwić się wielkością mojego dziecka. Wrócił strach... Potem zaprowadzono mnie na górę, na oddział położniczy. To były czasy, kiedy oddziały położnicze były oddziałami zamkniętymi. Ciężarna dostawała paskudną, nie pasującą na nikogo koszulę i równie paskudny szlafrok. Do kompletu szpitalny ręcznik. I oczywiście zakaz noszenia majtek!
Tak... kiedy tylko usłyszałam za sobą szczęk zamykanych drzwi, razem ze strachem przyszły bóle... Wtedy dopiero pomyślałam, że to chyba jedyna rzecz, której nie można już cofnąć :)
O siódmej rano, w niedzielę 28 września 1986 roku przyszła na świat moja córka Amelka... Kiedy pierwszy raz dostałam ją w ramiona, jeszcze nie wiedziałam, że tak będzie się nazywać :) Miał być w końcu Tomek. Sprawę imienia pozostawiłam jej tatusiowi. A sama... czy już wtedy czułam, że w moim życiu zaczyna się rewolucja? Że od tej chwili wszystko będzie kręciło się wokół tego malutkiego człowieczka?
Kto przeżył narodziny dziecka wie jaka miłość rozlewa się po człowieku. A wraz z tą miłością niepokój... żeby wszystko było dobrze, żeby było zdrowe, szczęśliwe, żeby ochronić przed wszelkim złem... czy podołam? Dam radę? będę umiała?... Tak... tysiące myśli, uczuć, emocji... a to zaledwie trzy kilogramy i trochę ponad pięćdziesiąt centymetrów :). Trzydzieści jeden lat temu weszłam z rozmachem w dorosłość. Może nawet do końca nie przygotowana. Ale niczego nie żałuję. Ani jednej chwili...
I dziś właśnie świętuję ten dzień!!!

piątek, 8 września 2017


Uwaga! Będę narzekać! Tak, przy porannej kawce, choć narzekanie nie jest zgodne z moją naturą. Ale czasami nie ma wyjścia  Tylko od czego zacząć???
Dziś jest piątek, dla większości tzw weekendu początek. A przy okazji ostatni dzień roboczy mojego urlopu. W nocy nie mogłam spać, więc pomyślałam, że nadrobię rano. Bo czy naprawdę muszę wstawać skoro świt nawet na urlopie? Więc kiedy zadzwonił budzik z czystym sumieniem go wyłączyłam i ponownie okryłam się kołderką. Jeszcze nie zdążyłam powrócić w objęcia Morfeusza, kiedy zostałam zaatakowana z dwóch stron... No tak, moje psy nie znają pojęcia urlop  Przez krótką chwilę próbowałam wytargować jeszcze parę minut, ale były bezwzględne! Mam komfort posiadania podwórka, więc narzuciłam szlafroczek i wypuściłam bestie  Szybciutko wróciłam pod kołderkę... A tu dopadł mnie kolejny, siwy potwór. Przeżyliście kiedyś uporczywe deptanie kota na swoim ciele? Ponownie wstałam, żeby wyrzucić potwora z pokoju. Wróciłam do łóżka, przykryłam się kołderką... Potwory na podwórku zaczęły ujadać, znak, że chcą już wrócić do domu. Próbuję ignorować, ale nie za długo, żeby sąsiedzi mnie do końca nie znienawidzili. Wstaję, ubieram szlafroczek, wychodzę...
Ot, mój poranek  Ale nie zachowanie moich zwierząt jest powodem narzekania. 
Kto mnie bliżej zna, wie, że mieszkam w baaaaaaardzo małym mieszkanku. Mieszkam tu już prawie trzydzieści lat. Przez ten czas sami radziliśmy sobie z wszelkimi remontami i zarządca (ZGK) nie może narzekać na moją upierdliwość. Aż przyszedł czas na wymianę podłogi. Jakiś geniusz budowlany położył na stare deski (lata 70/80?) płytę pilśniową grubości tyłów od szafy. Kiedy mieszkała tu samotna staruszka, takie rozwiązanie pewnie nie stanowiło problemu. Ale my, jako nowi lokatorzy wprowadziliśmy się z dziećmi, mieliśmy odwiedzających nas znajomych i przyjaciół, dzieci miały swoich przyjaciół i tak po naszej podłodze zaczęły przemieszczać się tysiące stóp. Okazało się, że płyta nie wytrzymała. Poprzecierała się w wielu miejscach, zresztą podłoga wygląda jak klepisko. Pomyślałam więc któregoś razu, że... skoro od pierwszych chwil, w których otrzymaliśmy to mieszkanie, sami robiliśmy wszystko we własnym zakresie (wymiana okien, wstawianie drzwi, bo pierwsze pamiętały lata przedwojenne z ogromnym kluczem, doprowadzenie wody do kuchni (zlew był na korytarzu, bardaszka na podwórku), zrobienie łazienki itd to mogę zwrócić się do ZGK z prośbą o wymianę podłogi? Stosowne pismo napisałam i złożyłam...uwaga...12 grudnia 2016 roku. Cisza...brak reakcji...W czerwcu postanowiłam zapytać, co z moją sprawą. Po interwencji sprawa nabrała biegu... Z tym biegiem okazuje się znacznie przesadziłam, sprawa nabrała truchtu... Zadzwoniłam do ZGK z pytaniem, na kiedy przewidują u mnie remont. Każdy telefon kończył się tym samym: a to nie ma ludzi, pierwszeństwo mają dachy, proszę zrozumieć, sezon urlopowy... Qrwa!!! A kto zrozumie mnie??? Remont na moich 36 m2 wymaga niezwykłych ustaleń logistycznych, sama muszę opuścić mieszkanie z całym moim czworonożnym inwentarzem, wszystkie posiadane przeze mnie przedmioty muszą ulec alokacji, jedyne miejsce to podwórko. Nie mam garażu ani obszernej komórki. Panie w ZGK obiecywały mi początek września. Wzięłam w tym czasie urlop i nigdzie nie wyjeżdżałam, czekałam na telefon, który miały do mnie wykonać. W poniedziałek wracam do pracy. I co? Mam czekać na remont do następnych wakacji? Czy może złożyć stosowną skargę na opieszałość? Siedzę na kartonach, jak w obozie dla uchodźców. Nie mogę pomalować, nie mogę zmienić mebli, nie mogę nic... Czekam, a jesień i deszcze coraz bliżej. Do tego jestem niewyspana i zła. Nawet jeśli dzisiaj zadzwoniłabym z pytanie o termin... to musztarda po obiedzie. Urlopy się pokończyły, a nie stać mnie na bezpłatne  Więc...mam prawo ponarzekać? Dodatkowo w październiku minie rok, jak mój samochód znajduje się na warsztacie, a będę musiała zapłacić kolejne, drogie ubezpieczenie. Rura w kuchni znowu się zapchała, a w łazience przelewa mi się woda w spłuczce. 
Pomimo wszystko postaram się spędzić miło ten dzień  I zrobię sobie jeszcze jedną kawę!!!

czwartek, 7 września 2017

Przeglądam stare wpisy. W pierwszym roku pisania bloga umieściłam 70 postów, w drugim już tylko 30, a w obecnym... Straszny regres :) Koniecznie muszę się poprawić. Choć to wcale nie jest takie proste. Czasami wybiegam na poranny trening i wtedy w głowie układają mi się fantastyczne teksty. Ale po powrocie do domu najczęściej nie mam czasu, żeby od razu je napisać, a potem... wena odchodzi. Tym bardziej, że to, co chciałabym zrobić jednego dnia nijak nie można zmieścić w 24 godzinach. Przygotowałam sobie całą stertę książek do przeczytania, chciałabym na bieżąco pogłębiać wiedzę z niemieckiego i uczestniczyć w zajęciach, spędzać czas z wnuczką, należycie wywiązywać się ze służbowych obowiązków, pogłębiać wiedzę (zapisałam się na studia, start w październiku), biegać, ogarniać mieszkanie i wszystkie domowe obowiązki, na bieżąco administrować grupę na Facebooku, spotykać się na żywo z przyjaciółmi i... również na bieżąco i regularnie pisać bloga :) Trochę mnie poniosło. A... od czasu do czasu wziąć udział w jakimś kulturalnym wydarzeniu i jeszcze... tęsknię do górskich wędrówek. 
Muszę zaplanować sobie czas i zajęcia, bo inaczej czarno widzę moje zdrowie psychiczne. Zwłaszcza, że jak z czymś nie zdążam, mam poczucie klęski i wyrzuty sumienia :)
Nie wiem czym ten pośpiech u mnie jest spowodowany. Zauważyłam, że nie potrafię się zrelaksować, wyciszyć, zamknąć oczy i po prostu nic nie robić. Słuchać szumu deszczu albo śpiewu ptaków. Wystawić twarz do słońca...
A ja, jeżeli nie wykonuję przynajmniej dwóch czynności naraz, mam poczucie zmarnowanego czasu. Co ze mną jest nie tak?
Koniecznie muszę przystąpić do planowania, do szczegółowego rozpisania, co?, gdzie?, kiedy? i jak długo? 
Jutro!!! W ostatni, roboczy dzień mojego urlopu :)

wtorek, 5 września 2017

Ostatni dzień sierpnia... Jako że jestem jeszcze na urlopie, a na jutro zapowiadają znaczne ochłodzenie, postanowiłam spędzić dzisiejszy dzień na tak zwanym świeżym powietrzu. A dzień był dzisiaj przecudny...
Minął sierpień, minęły wakacje... I chociaż zostało mi jeszcze parę dni urlopu, nie czuję już letniego luzu. A i urlop ułożył mi się zupełnie inaczej niż planowałam. Ale to temat na zupełnie inny wpis. Plusem jest to, że mogę wrócić do wspomnień. Więc wracam...
Jest wrzesień 1986 roku. Czas oczekiwania... oczekiwania na dziecko. Ostatnie tygodnie ciąży i dwoistość szarpiących mną emocji. Z jednej strony leżę, trzymam rękę na brzuchu i nie mogę się doczekać macierzyństwa. Wyobrażam sobie moje dziecko, zastanawiam się co będzie... W 1986 roku lekarz nie robił USG, nie informował o płci dziecka. Wszystko było niespodzianką. A płeć przewidywały różne babki na podstawie wyglądu ciężarnej :) Zresztą z różnym skutkiem. Kiedy kobieta wyglądała gorzej, miała jakieś zmiany skórne itp mówiono, że będzie dziewczynka, bo zabiera matce urodę :) Przewidywano również po kształcie brzucha, ale nie pamiętam czy na chłopca miał być brzuch szpiczasty czy może okrągły. Całą ciążę przygotowywałam się na syna. Tomka :)...
Z drugiej strony niezmiennie martwiłam się moim małym brzuchem. Bałam się, że dziecko będzie za małe. Właściwie nie miałam co ze sobą zrobić. Do niedawna koniec wakacji wiązał się z przygotowaniami do szkoły. Zakup podręczników, zeszytów czy przyborów szkolnych wymagał przedsiębiorczości i kreatywności. Ale ja ich nie potrzebowałam. Kiedy zabrzmiał pierwszy szkolny dzwonek, poczułam się, jakby mi wyrwano serce. Albo jakby wyrwano mnie z korzeniami z mocnego podłoża. Mieszkałam ciągle na Konopnickiej, czyli na ulicy, na której znajdowała się moja ukochana szkoła. Obserwowałam przez okno wędrujących do szkoły kolegów i popadałam w apatię. Straciłam w końcu jedną, ważną dla mnie przynależność, a nie zyskałam w to miejsce żadnej nowej. Czułam pustkę. Chwilami popadałam nawet w depresję. I tak mijały mi wrześniowe dni. Termin porodu miałam wyznaczony na 19 września. Czekałam...
Rysiek w tym czasie pracował. Poznawał nowych ludzi, miał swoje sprawy. Jakoś w czasie naszego związku nie postaraliśmy się o wspólnych znajomych. Dlatego nasze kontakty towarzyskie ograniczały się jedynie do rodziny. Nie da się ukryć, że dla rodzeństwa i ich żon byłam jednak smarkulą.
A i mój wygląd nie dodawał mi powagi. Mając siedemnaście lat wyglądałam na piętnaście :) I opanowała mnie obsesja. Koniecznie chciałam wyglądać poważniej. Zresztą to odcięcie od szkoły spowodowało, że zaczęłam rozdawać wszystko, co z okresem młodości było związane. I tak: oddałam wszystkie klasery ze znaczkami, bo przecież żonie i matce nie wypada zbierać znaczków. Oddałam wszystkie sportowe buty, buty na płaskiej podeszwie i wiele rzeczy, bo uznałam, że nie będzie mi wypadało w nich chodzić. Oczywiście później żałowałam, ale niezbyt długo, bo nigdy się nie przywiązywałam do rzeczy materialnych (ale znaczków i zbiorów kartek to mi jednak szkoda).
Tak... Przygotowywałam się do nowych ról...