Bardzo żałuję, że nie nabyłam umiejętności pisania na smartfonie. Bo gdybym potrafiła, moje wpisy na blogu pojawiałyby się znacznie częściej. Zapewne najlepsze były by te, które powstały by w czasie jazdy autobusem. Wtedy mam bardzo dużo czasu na przemyślenia. A tak, po powrocie do domu zajmuję się setką różnych, nie zawsze potrzebnych rzeczy i kiedy otwieram laptopa... myśl zwykle ucieka. A poza tym terminy, którymi najczęściej się posługuję to: za chwilę, później, jutro itd. I tym sposobem czas mknie nieubłaganie, a ja jestem w niedoczasie :)
Grudzień zwykle jest dla mnie najtrudniejszym miesiącem. I wcale nie dlatego, że jestem zajęta świątecznymi porządkami czy zakupami. Już od wielu lat zmieniłam charakter świątecznych porządków: z generalnego czyszczenia domu przeniosłam się na generalne porządkowanie głowy. Koniec roku to czas podsumowań, analiz i wyciągania wniosków na przyszłość. W tym roku spotkało mnie wiele przykrości, na które niestety nie miałam wpływu, ale i wiele szczęścia. Ten rok z wielu innych przyczyn był niezwykły. Podsumowywać będę (i tu użyję mojego ulubionego słówka) później. Teraz muszę się skupić na zakończeniu wszystkich rozpoczętych tematów. Czuję coraz większe zmęczenie, ale muszę dać radę. Tempo upływania czasu trochę mnie przeraża, dlatego tak często w myślach wracam do dzieciństwa, kiedy jednak wszystko odbywało się wolniej. A może tylko mi się tak wydawało? Świąteczne przeżycia były jakieś takie bardziej intymne...
Za każdym razem, kiedy umieszczam wpis na blogu zachęcam do dyskusji, ale moje apele trafiają w próżnię :) Kończy się zwykle na lakonicznym "lubię to". A ja naprawdę chciałabym znać zdanie innych na różne tematy. Dziś świąteczny klimat wiąże się z wystrojem miast, galerii handlowych, piosenek w radiu (świąteczne piosenki to zupełnie osobny temat), bieganiem po sklepach w poszukiwaniu prezentów. A dawniej... Może nie było łatwo, kiedy trzeba było w środku nocy zająć kolejkę, żeby kupić kawałek szynki czy trochę mandarynek i pomarańczy, ale przypomnijmy sobie, jaką te pomarańcze miały wartość. Zapach cynamonu, pasty do podłogi, czy niezbyt przyjemny zapach denaturatu, w którym babcia myła wszystkie szklane przedmioty, a nawet okna... A kto pamięta Pasterkę w stanie wojennym, kiedy na tą noc nie obowiązywała godzina milicyjna i można było opuścić dom? Nie zrozumcie mnie źle, ja nie tęsknię za godziną milicyjną czy kartkami na żywność, tylko za tą cudowną atmosferą oczekiwania, której nie jestem teraz w stanie odnaleźć. A kto pamięta zielone, kubańskie pomarańcze?...
O przygotowaniach do świąt postaram się jeszcze napisać, z naciskiem na słowo "postaram się" :)
A tymczasem... czas do pracy. Za oknami co prawda jest szaro, buro i ponuro, ale ja życzę wszystkim słońca w duszy!!!