wtorek, 27 listopada 2018

Kiedyś było lepiej... Spotykacie się z takim stwierdzeniem? Zapewne tak, głównie w mediach społecznościowych. Pojawia się klimatyczny obrazek ze szczęśliwymi dziećmi siedzącymi na trzepaku i nostalgiczny podpis:jak pamiętasz to zostaw lajka :) I ludzie z mojego pokolenia zostawiają lajka. Ja też wielokrotnie zostawiałam. Ale potem zaczęłam się zastanawiać, dlaczego kiedyś było lepiej? I skoro teraz jest tak źle, to dlaczego korzystamy z wszystkich współczesnych rozwiązań? Czy naprawdę chcielibyśmy powrotu dawnych czasów?
W poprzednim wpisie wspominałam moją prababcię, osobę, która wiele w swoim życiu przeżyła. Jej dzieciństwo i młodość to przede wszystkim nieustanna walka z biedą i głodem. A i moja babcia z nostalgią mówiła: za moich czasów było lepiej. Wydaje mi się, że ta nostalgia związana jest z tęsknotą za własnych dzieciństwem. Bo pomyślcie (tu zwracam się do rówieśników) jakie wtedy mieliśmy problemy? Ot, zorganizować sobie dobrą zabawę. Lato było latem, zima zimą. Mieliśmy okazję popróbować wszystkiego. Jazdy z górki na tornistrze, wspólne zabawy na ulicy. Ale to się nie wróci chociażby z powodu zmian klimatycznych. Teraz znaleźć górkę ze śniegiem nie jest prostym zadaniem. A zabawy na ulicy? Za mojego dzieciństwa, a to zaledwie 40 lat wstecz, na ulicy przy której mieszkałam może z pięć rodzin miało samochód? A obce przejeżdżały raz na godzinę. Więc ulica mogła spełniać rolę placu zabaw. Teraz sami uderzmy się w pierś. Ile mamy samochodów w rodzinie? Zapewne ciągle narzekacie, że nie ma gdzie zaparkować, że korki, że przejechać miasto w godzinach szczytu to problem. Więc jak nasze dzieci mają bezpiecznie bawić się na ulicy chociażby w chowanego? Czasy się zmieniają i nie ma co narzekać, ale warto od czasu do czasu opowiedzieć dzieciom jak to było, kiedy babcia była mała. Ja bynajmniej tak robię. 
Dla zachowania równowago wspomnień warto również przypomnieć sobie jak wyglądało życie codzienne naszych rodziców. U mnie często nie było wody i pranie robiło się w nocy. Mama stawiała w kuchni pralkę "Frania", grzała wodę na piecu, a płukała wszystko w niezliczonej liczbie misek. Tak, łazienką była duża cynowana balia. A żeby zapewnić łakocie na święta, zajmowała kolejkę w sklepie mniej więcej o trzeciej w nocy. Potem biegła do pracy. Czasami się zastanawiam, jak tym naszym mamom to wszystko się udawało? A rozrywka? Dwa programy w telewizji, z tym, że drugi rozpoczynał się o godzinie szesnastej, a kończył o dwudziestej drugiej hymnem państwowym. Tak, ten kto mógł chodził do kina, ale i tu były ograniczenia. Filmy sensacyjne dozwolone od lat osiemnastu :) A pamiętacie wysiłek związany z zakupem zeszytów czy szkolnych przyborów? Trzeba było zebrać makulaturę, oddać ją do skupu, a otrzymany tam talon uprawniał do zakupu np 10. zeszytów. Potem zrobiło się troszkę lepiej, bo dotarły do nas kolorowe chińskie piórniki, pachnące gumki i strugaczki o różnych kształtach. Faktem jest, że jeden podręcznik służył kilku rocznikom, dokąd się nie rozpadł. Książki były w małym formacie, drukowane na zwykłym, nie kredowym papierze, więc ważyły znacznie mniej, ale kupienie nowego podręcznika graniczyło z cudem. Jeżeli w środku roku komuś zginęły ćwiczenia, nie było możliwości kupienia nowych. Buty sportowe były marzeniem i przedmiotem zazdrości, jeśli ktoś takowe posiadał. Tak więc... czy na pewno dawniej było lepiej? Czy tylko nam było lepiej, bo nie obchodziło nas skąd się bierze w domu prąd, woda, obiady. Nie mieliśmy dużych wymagań, bo o wielu rzeczach nie mieliśmy pojęcia. Szczytem marzeń technicznych było posiadanie w domu telefonu i ewentualnie kolorowego telewizora.
Tak, każde dzieciństwo jest lepsze od dorosłości, dlatego nie wmawiajmy naszym dzieciom czy wnukom, że ich jest beznadziejne, bo nie grają w klasy, tylko stwórzmy im możliwość zagrania w klasy. I od czasu do czasu sami oderwijmy się od smartfona, mając świadomość tego, że dzieci biorą z nas przykład. Tak naprawdę są naszym odbiciem :)

wtorek, 20 listopada 2018

Środek tygodnia to dobry czas na podsumowanie świątecznego weekendu. Po raz kolejny cieszę się, że mieszkam w małym miasteczku, a nie w wielkomiejskim zgiełku. Bo małomiasteczkowe świętowanie było znacznie lepsze :)
Taaak, napisałam powyższy tekst... tydzień temu, po czym odłożyłam na chwilę. No i chwila (tydzień) minęła.Chciałam pisać o babci Adeli, ponieważ na 11 listopada przypadała 121 rocznica jej urodzin. Więcej niż Niepodległej Polski. Babcia Adela urodziła się pod zaborem rosyjskim, przeżyła wiele, w tym rewolucję październikową i socjalizm wojenny. A wiecie do czego doprowadził socjalizm wojenny? Do wielkiego głodu na Ukrainie. Babcia miała wiele tragicznych przeżyć, które prześladowały ją do końca życia. Zmarła kiedy miałam zaledwie 9 lat, więc nie wszystko pamiętam, ale w pamięci utkwił mi jej zwyczaj całowania chleba. Babcia kupowała zawsze nadmiar chleba. Przed ukrojeniem pierwszej kromki z namaszczeniem kreśliła na bochenku znak krzyża. Potem dzieliła rodzinę kromkami. Kiedy komuś chleb spadł na ziemię, należało go z szacunkiem podnieść i ucałować. Można było odłożyć na piec, gdzie nadmiar chleba był suszony. A potem tarty na bułkę, bądź oddawany dla zwierząt. Nigdy żadna kromka nie trafiła na śmietnik.
Ten zwyczaj celebracji chleba przejęła po swojej babci moja mama. A ja? Cóż, czasy się zmieniły, ale nadal zbieram i suszę nadmiar chleba. I mam ogromny problem, bo nie mam co z tym suszonym chlebem zrobić, a sumienie nie pozwala wynieść na śmietnik. Czasami wożę w bagażniku i przy okazji wysypuję do paśników. Czasami uda mi się zawieźć koniom...
Z czym jeszcze kojarzy mi się babcia? Z opowieściami. Gdy byłam dzieckiem babcia się mną opiekowała. Zimą, kiedy szybko zapadał zmrok, rozpalała w piecu i tylko w blasku ognia padającego z pieca snuła przepiękne opowieści.Do dziś nie wiem, czy były prawdziwe czy fikcyjne. Jak sobie to przypomnę, czuję ciepło płynące od pieca i zapach babci. Rozpieszczała mnie ponad miarę, ale i tak wyrosłam (mam nadzieję) na porządnego człowieka. W czasie deszczu, kiedy dzieci się nudzą, babcia Adela wnosiła na drugie piętro wiadro piasku i w przedpokoju robiła mi piaskownicę :) Albo rysowała kredą na podłodze klasy i pozwalała mi skakać. Pewnie ku niezadowoleniu sąsiadów z dołu. Pomimo miażdżycy i trudności w poruszaniu potrafiła pójść do piekarni po bułkę jagodziankę, kiedy tylko wykazałam chęć zjedzenia bułeczki. Taaak, z babcią miałam jak w raju. A właściwie z prababcią. Zakupy to zupełnie inna historia, niestety dziś nikomu już niedostępna. Dwa razy w tygodniu chodziłyśmy na targ. Ale co to był za targ! Stały wozy konne, na których rolnicy prezentowali prosiaczki, kury, kaczki, pisklęta. Na innych wozach sprzedawano ziemniaki, owoce, ziarno czy mąkę. Na małych stołeczkach prezentowano sery, masła i śmietanę. A wszystko takie pachnące, że ślinka ciekła. I mydło-powidło oferowane na płachtach rozłożonych na ziemi...
Po powrocie do domu dostawałam ogromną kromkę chleba ze śmietaną i cukrem. Po prostu rarytas! A wędliny? Babcia kupowała zwykle mięso i podgardle, boczek, zwykłą kiełbasę, a dla mnie prawdziwe kabanosy (niezwykle drogie) i kiełbasę na 66. Prawdopodobnie chodziło o cenę kiełbasy, ale w pamięci pozostał mi zwrot: i da mi pani dwa pętka tej na 66. Jakie życie było piękne, kiedy człowiek był dzieckiem!
Mając tak piękne wspomnienia z dzieciństwie związane ze swoimi babciami, po prostu nie mogę nie rozpieszczać swoich wnuków. I niech rodzice mają pretensje, rozpieszczanie to moje święte prawo babci :)
Babcia Adela Sokołowska, urodzona 11 listopada 1897 roku

poniedziałek, 5 listopada 2018

Dlaczego dawno nie pisałam? Nie wiem, miałam kryzys? Być może. Ostatni wpis był radosny, optymistyczny, dotyczył narodzin mojego wnuka. Ogromne szczęście! Ale zaraz po tym szczęśliwym wydarzeniu nastąpił szereg przykrych. Nie miałam po prostu siły o nich pisać. W zasadzie, z jednej strony nie mogę się doczekać końca roku, bo jeszcze nigdy w życiu nie pożegnałam tylu krewnych,  przyjaciół i znajomych jak w tym, 2018 roku. Widać tam na górze wystąpił deficyt dobrych dusz... Tegoroczne święto zmarłych miało dla mnie szczególny charakter.
Uczestniczyłam w wielu ceremoniach pogrzebowych. I bez względu na ich charakter, a były i świeckie i katolickie, każda zmuszała do refleksji nad kruchością życia. Bo co tak naprawdę pozostaje po człowieku? Garstka prochu, taki trochę większy słoik po ogórkach... Ale tyle zostaje po cielesnej powłoce. Po człowieku zostaje znacznie więcej. Przekonałam się o tym odwiedzając groby bliskich. Przecież nad każdą mogiłą zatrzymywaliśmy się trochę dłużej i wspominali tych, którzy odeszli. Wnuczka pytała o każdą osobę, a ja jej opowiadałam anegdotki i rodzinne historyjki. Bo rzeczywiście ciał już nie ma, został jedynie proch. Ale przecież oni wszyscy żyją w naszej pamięci. Wisława Szymborska napisała takie słowa:Umarłych wieczność dotąd trwa, dokąd pamięcią się im płaci. A inne słowa nieznanego mi autora brzmią:Lecz oni ciągle żywi, nadal wytrwale są wśród nas, ich dusze przy nas pozostały, tylko ich ciała zabrał czas.
Tak, przyszedł czas zadumy, refleksji, wspomnień...
Niedługo radosne święta Bożego Narodzenia. A ja tak bardzo ich się obawiam. Będą inne... puste miejsce przy stole nabierze nowego znaczenia.
Pomyślałam sobie, czy kiedy przyjdzie mój czas coś wartościowego po mnie pozostanie? Ile miejsca zajmę w pamięci żywych? Nie jestem słynnym sportowcem ani znanym celebrytą. Nie napiszą o mnie w książkach. Więc co zostanie? 
Babcia powtarzała: żyj tak, żeby nikt przez ciebie nie płakał! Staram się ze wszystkich sił. Staram się z sensem wykorzystać każdy dzień...