czwartek, 15 marca 2018

Obudziłam się dzisiaj z myślą, że czas powrócić do normalnego życia. Do planowania! Bez planowania nieustannie mam poczucie marnowanego czasu i bardzo mi to przeszkadza. W dniu śmierci mojej mamy miałam zaplanowany cały, leniwy dzień. Stało się inaczej. Już po porannej kawie, którą wypiłam w towarzystwie koleżanki świat się dla mnie zatrzymał... nigdy nie zapomnę porannego telefonu od mojej siostry.Wtedy doszłam do wniosku, że wszystkie plany można o kant dupy rozbić. Mama mi to udowodniła. Ale czas płynie, życie płynie, nadal chodzimy po tym świecie. Mama żyje w naszej pamięci, anegdotkach, fotografiach... Muszę w końcu pójść do maminego mieszkania, usiąść i być może zapłakać, ale muszę zakończyć ten etap. Muszę też podziękować wszystkim, którzy rozumieli mój stan i nie mówili, że będzie dobrze, a zwyczajnie mnie przytulili... Niedługo Święta Wielkiej Nocy... pierwsze bez mamy. Chciałabym uniknąć jednego, tego, co stało się po śmierci mojej teściowej. Dopóki żyła babcia Teresa, całą ogromną rodziną spotykaliśmy się podczas różnych rodzinnych uroczystości, a po jej śmierci każda gałązka naszej rodziny zaczęła żyć swoim życiem. Brakło nam pnia, który nas łączył. Jestem sporo starsza od mojego rodzeństwa i to do mnie należy zadanie, żeby utrzymać wszystkich razem. Przynajmniej od czasu do czasu. A stan liczbowy? Nie wiem czy tak jest w każdej rodzinie, ale w mojej... w roku, w którym zmarła babcia Teresa urodziła się moja wnuczka Natalka... w roku, w którym zmarła babcia Halina przyjdzie na świat mój wnuk... Czyżby babcie robiły miejsce nowemu pokoleniu?
Tak, to jest mój ostatni smutny post. W następnym powrócę do wspomnień, w których mama i tak zajmuje sporo miejsca :)

poniedziałek, 5 marca 2018

Nie poradziłam sobie jeszcze z żałobą. Z jednej strony staram się żyć normalnie, mam świadomość, że czasu się nie cofnie i raz zakończone życie nie wróci. Z drugiej... czuję ogromny żal, smutek. Czasami nawet wściekłość na mamę, że zostawiła nas tak nagle i tak szybko. Wspólna kolacja wigilijna, a trzy tygodnie potem... Zastanawiam się, jak wyglądały by te trzy tygodnie, gdybyśmy wiedziały, że to nasze ostatnie? Żal przychodzi do mnie w bardzo dziwnych momentach. Tuż przed świętami kupiłam maxi pakę papieru toaletowego. Mama zapytała, czy może wziąć dwie rolki, bo jej się papier skończył i zapomniała kupić. Siedząc w łazience i patrząc na ten nieszczęsny papier zaczynałam płakać... jej już nie ma, a ten papier jeszcze się nie skończył...
Czasami idę ulicą i wypatruję, czy gdzieś jej nie dojrzę biegnącej do Ewelinki, bo dzieci się rozchorowały i trzeba z nimi zostać...
Nie wiem, jak w tym czasie udało mi się pozaliczać przedmioty na studiach i zdać egzaminy? Teraz jest mi łatwiej, pomógł mi powrót do pracy. W pracy muszę być ogarnięta. Na cmentarzu byłam zaledwie trzy razy. Mama leży w grobie babci, więc mogę sobie wmawiać, że odwiedzam babcię, a mama siedzi gdzieś tam u siebie i nie wychodzi z domu, bo jest zimno. Uporządkowanie rzeczy też egoistycznie zostawiłam siostrze...
Dopóki jest zimno mogę jeszcze przed sobą udawać, że nic się nie zmieniło. Wraz z przyjściem wiosny wszystko się zmieni, nie spotkam jej już na mieście, nie pomacha mi z okna gdy będę biegła w ząbkowickiej dyszce, nie przyjdzie posiedzieć z dziećmi na ogródku... Choć spędzałyśmy ze sobą mało czasu, bardzo mi jej brakuje. Teraz prawdziwie rozumiem słowa księdza Tischnera "Śpieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą"...