I przyszły kolejne wakacje. Trochę inne od poprzednich. Przez cały czas, od wyjazdu z Myszkowa, utrzymywałam kontakt z moją przyjaciółką Kasią G. Ponieważ ukończyłyśmy pierwszą klasę szkoły średniej, mama Kasi pomogła w zorganizowaniu wspólnego pobytu w przepięknej miejscowości, Szczawnicy. Zaopatrzona w torbę konserw o nazwie "Turystyczna" wyruszyłam na moje pierwsze, indywidualne, wspólne z przyjaciółką wakacje. Najpierw pojechałam do Myszkowa, a potem, już razem, wyruszyłyśmy autobusem do Szczawnicy. Miałyśmy zarezerwowany malutki pokoik przy głównej ulicy. Bardzo skromny. Ale czego nam więcej było potrzeba??? Kącik do spania i dostęp do łazienki w pełni zaspakajał nasze potrzeby. Niespodzianką dla mnie była możliwość korzystania z miejscowego uzdrowiska. Mama Kasi załatwiła nam rehabilitacje dróg oddechowych. Kasia występowała jako swoja siostra Grażyna, ja jako Kasia. Biorąc pod uwagę egzotyczną urodę obu sióstr, pasowałam jak wół do karety. Ale nikt nie zadał sobie trudu sprawdzania czy Kasia to Kasia, a Grażyna to Grażyna. Rozpoczęłyśmy pierwszy, prawie dorosły (bo właścicielka pokoju miała na nas oko) pobyt w Szczawnicy. Poranki spędzałyśmy na rehabilitacjach, a resztę dnia na... głównie spacerach. Pieniny to piękne góry. Ale pogoda nie była sprzyjająca jakiejkolwiek turystyce. A my obie byłyśmy mało rozrywkowe. Tak, że dyskoteki czy inne ekstrawagancje nie wchodziły w grę :) Popołudnia i wieczory spędzałyśmy głównie w kinie. Bilety były śmiesznie tanie, tak, że było nas stać! Tylko repertuar skromny, przez dwa tygodnie obejrzałyśmy wielokrotnie dwa filmy. Naprzemiennie "Klasztor Shaolin" i "Błękitny grom" :) Kasia znała Szczawnicę, ponieważ przez wiele lat przyjeżdżała tam na kolonie, na których jej mama była wychowawcą. Któregoś dnia wybrałyśmy się na dłuższą wycieczkę górskim szlakiem. W pewnym momencie trafiłyśmy na coś, na kształt gospody, w której zjadłyśmy najlepszy na świecie żurek z jajkiem. Kiedy podchodziłam do okienka z napisem "Zwrot naczyń", dojrzałam tabliczkę z nazwiskiem właściciela. Osłupiałam! Na tabliczce widniało MOJE nazwisko!!! Nie byłabym sobą, gdybym nie nawiązała pogawędki z obsługą i nie pochwaliła się zbieżnością nazwisk. I spotkała mnie ogromna niespodzianka. Otóż... byłyśmy niedaleko miejscowości Niedźwiedź. A w tej miejscowości wielu mieszkańców nosi nazwisko Talarek. I okazało się, że mój dziadek, Franciszek Talarek, pochodzi właśnie z tego miejsca. Kiedy wróciłam do domu, zaczęłam dziadka podpytywać. Okazało się, że trafiłam na własną ojcowiznę? dziadkowiznę? W każdym bądź razie znalazłam małą cząstkę swoich korzeni. Postanowiłam jeszcze raz spędzić wakacje w tych okolicach i poznać lepiej drzewo genealogiczne. Niestety... minęło już 31 lat i nadal... mam w planach spędzenie wakacji w tamtych okolicach i głębsze poznanie swoich korzeni :) Kiedyś to zrobię!!!
Dwa tygodnie szybko minęły i musiałam pożegnać się z Kasią i Szczawnicą. Za parę dni wyjeżdżałam na obóz. Tym razem miałam po raz pierwszy pojechać do Wojnowa...