Czytam co najmniej pięć książek w miesiącu, a nie potrafię się zmobilizować do więcej niż dwóch wpisów na blogu. I nie dlatego, że nie mam o czym pisać, to zwykłe lenistwo. No i nie ukrywam, że mój sprzęcik komputerowy jest już trochę archaiczny :). Dziś ostatni dzień stycznia, więc postanowiłam się przemóc i napisać.
Oddział zakaźny ząbkowickiego szpitala można było porównać do więzienia o zaostrzonym rygorze. Nie mam pojęcia jak obecnie przebiega leczenie żółtaczki zakaźnej, jakie są zasady postępowania, ale w 1986 roku było bardzo rygorystycznie. Po pierwsze, na oddziale nie można było mieć niczego osobistego, poza środkami higienicznymi. Oddziałowa piżamka, szlafroczek i ręczniczek powodował, że wszyscy wyglądaliśmy trochę jak więźniowie. O fantastycznej diecie chyba nie będę wspominać :) Poza tym odwiedziny odbywały się tylko przez szybę w drzwiach, więc zarówno odwiedzający jak i my wyglądaliśmy jak glonojady przyklejone do szyb akwarium. Dzień miał swój codziennie powtarzany rytm. Poranne mierzenie temperatury, potem wiadomo co, następnie wizyta lekarska i codzienna dawka kroplówek :) Nadmieniam tu nieśmiało, że nie było wówczas w powszechnym użyciu wenflonów. Czyli codziennie pielęgniarka wbijała się w ręce zwykłą igłą, a kroplówka ściekała dość długo. Nie było to komfortowe, ale cóż, takie czasy. Po południu można było trochę się "rozerwać" :) Większość po prostu grała w karty, ja czytałam to, co znalazłam w oddziałowej biblioteczce. A kiedy skończyły się interesujące mnie książki, nawet parę razy przystąpiłam do rozgrywek w tysiąca. Ale karty nigdy mnie nie pociągały. Chyba raz w tygodniu pobierano nam krew i robiono kontrolne badania. A potem porównywaliśmy swoje poziomy bilirubiny i próbowali przepowiedzieć, kto kiedy wyjdzie na wolność :) Żółtaczka to taka choroba, która nie lubi żadnych emocji. Ani smutku, ani radości. Więc nie mogliśmy płakać ani śmiać się. Obok ludzi dorosłych na oddziale przebywały również dzieci. Same, bez rodziców. Nie można im było wytłumaczyć, że płacz szkodzi ich zdrowiu. Te najmniejsze siedziały w łóżeczkach i płakały. Trochę większe próbowały się razem bawić. Czasami zakradałam się do ich sali i starałam się zabawić. Przytulić te płaczące maleństwa. Pielęgniarki mnie goniły, bo przy żółtaczce wolno podnosić tylko do 3 kg. A jak tu nie wziąć na ręce płaczącego dziecka? Tak, pobyt na oddziale zakaźnym był specyficzny. I w końcu przyszedł czas wyjścia na wolność. Było to tuż przed Wielkanocą. Czyli w bardzo trudnym momencie, bo w diecie pożółtaczkowej nie wolno jeść jajek na twardo, smażonych mięs, chrzanów, żurku itp. Czyli moje menu świąteczne było mocno ograniczone. Poza wyznaczoną dietą miałam jeszcze długą listę ograniczeń. I tak, musiałam uważać na emocje, nie denerwować się, nie ćwiczyć ( zwolnienie z WF-u), nie dźwigać, nie męczyć się itd. Czyli moja wolność została mocno ograniczona. Po jakimś czasie zaczęłam odczuwać pewne dolegliwości. A to mdlałam kiedy za długo stałam. Parę razy została wyniesiona z kościoła, parę z apelu w szkole :) Męczyła mnie nieustanna zgaga. Wlewałam w siebie mnóstwo alugastrinu w płynie i tłumaczyłam sobie dolegliwość nadkwasotą. Gdzieś tak pod koniec kwietnia zorientowałam się, że nie mam miesiączki. Nawet mi do głowy nie przyszło, żeby się tym zmartwić, bo w końcu mój chłopak przebywał w Opolu, a ja po prawie dwóch miesiącach w szpitalu. Fakt, że niesamowicie urosły mi piersi, ale w końcu miały prawo, dojrzewałam :) I przyszedł maj. A dokładnie 1 maja. Wybierałam się na obowiązkowy pochód pierwszomajowy. Pierwsze zaskoczenie: nie mogłam dopiąć harcerskiej spódnicy :) Poszłam więc po cywilnemu. Maj w ogóle obfitował w wydarzenia. Trudno mi było całkowicie zrezygnować z aktywności fizycznej. Pomyślałam więc, że strzelanie z kbks mi nie zaszkodzi, bo ani się przy tym nie dźwiga, ani nie biega... Wzięłam więc udział w zawodach strzeleckich na naszej ząbkowickiej strzelnicy. Na drugi dzień rano, nie mogłam wstać z łóżka, bolały mnie plecy? krzyż? nerki? Tak do końca nie potrafiłam określić co. W końcu zdecydowałam się na nerki i poszłam do lekarza... CDN