poniedziałek, 21 sierpnia 2017

Częstsze wpisy? Okazuje się, że to jedynie moje pobożne życzenie. 
Powoli zbliża się schyłek lata... Z jednej strony szkoda mi upływającego czasu... z drugiej, nie mogę doczekać się urlopu. I to jest właśnie teoria względności w mojej interpretacji :) Dzisiaj znacznie się ochłodziło, ale parę dni temu panowały u nas znaczne upały. A co za tym idzie? Ludziska odsłaniają ciała. Lubię ten letni czas, kiedy kobiety są zwiewne i kolorowe jak motyle. Kiedy odkrywają dyskretnie ciała, pokazują nogi, dekolty, ramiona... Chodziłam po mieście, załatwiałam sprawunki i oglądałam ludzi w letniej odsłonie. Taka popularna babska przypadłość. W myślach komentowałam, a to śliczna bluzeczka, a to piękne, smukłe nogi w krótkich spodenkach... Bardzo podoba mi się moda na asymetrię. Wszystko było takie piękne i estetyczne aż... Aż do banku weszła znajoma mi osoba. Przez moment pomyślałam, że tak bardzo się śpieszyła, że najnormalniej zapomniała o spódnicy. Ale nie, po dokładniejszym spojrzeniu dostrzegłam, że ma na sobie... krótkie spodenki. Tyle, że o kilka rozmiarów za małe. Nogawki werżnęły się w pachwiny i spodenki przyjęły formę majtek. No i czar prysł. Przestałam dostrzegać dokoła piękne, kolorowe, zwiewne kreacje, a nieustannie miałam przed oczami to ogromne dupsko i nogi jak betonowe podpory mostu :( Moje poczucie estetyki zostało zbrukane... I to zdarzenie spowodowało u mnie refleksję: na ile można sobie w dzisiejszych czasach pozwolić w modzie? Bo tu nie chodzi o to czy ktoś jest gruby bądź chudy, niski czy wysoki. Tu chodzi o elementarne wyczucie smaku. W dobie blogów modowych czy kariery różnorakich szafiarek takie wpadki raczej nie powinny mieć miejsca. Mam wśród znajomych wiele kobiet o obfitszych kształtach, ale to absolutnie nie pomniejsza ich atrakcyjności. Zawsze są ubrane schludnie, modnie, z klasą. A przy modnej dzisiaj asymetrii możliwości jest naprawdę dużo. Więc po co na siłę wciskać się w rzeczy, w których wygląda się obrzydliwie? Inna moja "znajoma z widzenia", która nie dość, że jest tęga, to jeszcze niska. Ale za każdym razem, kiedy ją widzę mam ochotę zrobić zdjęcie do poradnika "jak należy się ubierać, żeby wyglądać ładnie, seksi, estetycznie". 
Kiedy oglądam swoje zdjęcia z lat osiemdziesiątych, też nie jestem zachwycona swoim wyglądem. Szerokie ramiona, spodnie marszczone na górze i zwężane na dole, marynarki z ogromnymi kieszeniami. Ale mimo wszystko spodnie z wysokim stanem były znacznie bardziej seksi niż modne obecnie biodrówki, w które wciskają się osoby zarówno szczupłe jak i te o rubensowskich kształtach. A kiedy idzie się za panią w biodrówkach, to niejednokrotnie ma się skojarzenie z baleronem przygotowanym do wędzenia :)
Z wpadkami modowymi spotykam się w różnych miejscach. Kiedyś na korytarzu starostwa spotkałam urzędniczkę w podziurawionych dżinsach, w innym miejscu spotkałam panią z dekoltem tak wielkim, że nie mogłam się skupić na sprawie, z którą przyszłam. A siedząc pod wieżą miałam wiele okazji na obserwowanie pań, gości komunijnych, w spódnicach tak krótkich, że nawet podczas zwykłego chodzenia prezentowały bieliznę. Zastanawiam się w czym nigdy bym nie wyszła? Na pewno nigdy nie poszłabym do kościoła w krótkich spodenkach, bez względu na to czy byłaby to msza czy turystyczne zwiedzanie. Nie poszłabym do pracy w bluzce z dużym dekoltem, nie poszłabym załatwiać czegokolwiek w dresie, za nic w świecie nie wyszłabym w getrach w panterkę i nie poszłabym w szpilkach na wycieczkę :) A wy, drogie czytelniczki, jakie macie zdanie na poruszony przeze mnie temat?


środa, 9 sierpnia 2017

Tyle tematów plącze mi się po głowie, że nie mam pojęcia o czym napisać. A zbieram się do pisania od dawna. Ciągle coś mi staje na przeszkodzie. Najprawdopodobniej znowu potrzebowałam katalizatora. I oto się pojawił...
Wracałam z szybkich zakupów i spotkałam szefową i założycielkę Ząbkowickiego Uniwersytetu Trzeciego Wieku. Kobietę niezwykle aktywną i kreatywną. W ciągu zaledwie pięciu minut zdała relację z działalności członków ZUTW. A wszystkie działania zostały udokumentowane na Facebooku. Oglądałam zdjęcia, zarówno te z górskich wędrówek, jak i z występu zespołów...tanecznych :) 
A po powrocie do domu naszła mnie refleksja... jak te czasy się zmieniły. Sama zbliżam się do pięćdziesiątki, ale absolutnie nie powoduje to u mnie frustracji. Wręcz przeciwnie, teraz mogę sobie pozwolić na znacznie więcej. Bez skrępowania mówię o swoich potrzebach i oczekiwaniach, wyrażam opinie i poglądy. Ale... Kiedyś tak nie było. Kobiety, starsze kobiety nie miały takiej swobody. Tylu rzeczy im nie wypadało robić. Wspominam swoją babcię, która w 1986 roku była 59 letnią kobietą. Ubrana w workowate ciuchy, z chusteczką na głowie i z siatką, w której nosiła portfel. Żadnej aktywności, jedynie spacer i zakupy. Całe godziny spędzała na wyglądaniu przez okno. Taki swoisty monitoring. Ale to nie wszystko. Miałam ciotkę, starszą siostrę babci. Kobietę niezwykle elegancką i wyzwoloną. Ale to jej wyzwolenie było nieustannie wyszydzane: stara lampucera, patrzcie jak się wymalowała, patrzcie jak się ubrała, buty na obcasie w jej wieku??? Tak, nie miała ciotka poważania w lokalnym społeczeństwie. Wyprzedzała epokę. 
Wspomnijmy naszych rodziców, czy uprawiali jakąkolwiek aktywność? Bieganie, rower, nie daj Boże wrotki? Nie, bo zamężnym/żonatym nie wypada. Sama, mając lat zaledwie trzydzieści, spotkałam się z krytyką. Zabawiałam dzieci na ulicy, organizując różne zabawy, skakanie na lince, rozgrywki w badmintona, jazda na rolkach... No i te rolki najbardziej oburzyły sąsiadów. Usłyszałam, że trzeba zrobić mi dziecko, bo najwidoczniej się nudzę. A teraz... jako babcia jeżdżę z wnuczką na rolkach, biegam, wspinam się na ścianki... pełna swoboda, nikogo to na szczęście już nie bulwersuje. W latach dziewięćdziesiątych miałam okazję wyjechać do Niemiec. Byłam zachwycona obserwując seniorów jeżdżących na rowerze, rolkach, biegających, bez skrępowania kąpiących się w strojach kąpielowych na basenie. A jednocześnie nie potrafiłam wyobrazić sobie w takiej sytuacji mojej babci. W Polsce, kiedy widziało się wycieczkę starszych ludzi, ubranych w krótkie spodenki, to od razu przyczepiało się etykietkę: patrzcie, stare niemry przyjechały. Potem zaczęło się to zmieniać. Na szczęście. Choć aktywność naszych seniorów rodziła się w bólach. Pamiętam, jak zaprzyjaźnione mi małżeństwo zaczęło uprawiać nordic walking. Byli prekursorami tej dyscypliny w Ząbkowicach. Szli z uśmiechem na spacer z kijkami... a za plecami rozlegały się opinie: patrzcie, ktoś im narty zapier...
A teraz... miód mi się po sercu rozlewa, kiedy widzę swoich starszych znajomych spacerujących z kijkami, jeżdżących na rowerze, chodzących na basen, w góry czy na różnorakie wykłady. 
Apropo roweru, coś mi się przypomniało... W latach osiemdziesiątych pewien człowiek, wówczas mógł mieć około czterdziestu lat, uprawiał kolarstwo i jako pierwszy jeździł w kolarskich stroju. Opinie na jego temat były jednorakie. Włącznie z oskarżeniem, że jeździ w opiętym kombinezonie, z jajami na wierzchu...
Tak, że cieszcie się rowerzyści. W mentalności polskiego społeczeństwa nastąpiła zmiana, na szczęście dla wszystkich, którzy chcą pozostać aktywnymi do późnej starości. Oby tylko zdrówko dopisało :)

środa, 2 sierpnia 2017

Ponieważ letnie miesiące mojej pierwszej ciąży były nudne, postanowiłam na ten miesiąc odpuścić sobie wspomnienia i zająć się sprawami bieżącymi. Nie stało się to bez przyczyny. Dziś powstrzymałam się od zakupu kolejnej pary butów i jestem z siebie dumna! Tak... uzależnienia przyjmują różnoraką postać. Uzależnić można się w zasadzie od wszystkiego. Sama nie piję alkoholu, nie palę, nie biorę narkotyków, nie chodzę na solarium... a jestem uzależniona. Może tego nie widać na pierwszy rzut oka, a jednak...
Pierwsze uzależnienie nie należy do groźnych. Jestem uzależniona od czytania. Co w tym strasznego? Niby nic. Kocham czytać. Mamy zaledwie trzydziesty tydzień roku a ja przeczytałam już 44 książki o różnej tematyce i sporej objętości. Czytanie sprawia mi ogromną przyjemność, ale problem zaczyna się w momencie, kiedy... nie mam co czytać. Kiedy zapomnę zabrać ze sobą czytaną aktualnie książkę, a siedzę np w poczekalni u dentysty robię się jakaś nerwowa. Często czytam równolegle parę różnych książek. Rzadko kiedy nie mam jakiejś w torebce. A jak nie mam, to na bank kupię :) I ciągle mam wrażenie, że czegoś nie zdążę przeczytać, że powinnam zapoznać się z całą klasyką światowej literatury, że ... Właściwie sama nie wiem. Dopada mnie jakaś nerwowość i pośpiech. Czasami próbuję zrobić sobie odwyk, ale dłużej niż dwa dni nie wytrzymuję :)
Ale to nie wszystko...
Nazywam się Beata i jestem zakupoholiczką!
Gdybym mieszkała za granicą, albo chociaż w dużym mieście, zapewne uczęszczałabym na terapię. W naszej małej społeczności zakupoholizm traktuje się raczej z przymrużeniem oka. A uwierzcie, jest to prawdziwy problem i uzależnienie. Moją zaletą jest to, że zdaję sobie sprawę ze swojego problemu. Znam jego źródło i genezę. Ba, nieustannie z nim walczę, ale czasami niestety polegnę :(
Nie jestem uzależniona od zakupów ogólnie, raczej od kupowania określonych rzeczy. Bielizna, skarpetki, BUTY, torebki. To moje przekleństwo!
Nastolatką stawałam się w latach 80-tych XX w. W czasie, w którym zdobycie (kupienie) czegokolwiek graniczyło z cudem. Brakowało wszystkiego, począwszy od bielizny, skarpet, poprzez buty i inne niezbędne rzeczy. Pewnego dnia, ubierając się do szkoły nie mogłam znaleźć czystej bielizny. Słowem, nie miałam majtek. Jedyne dostępne, leżące na dnie szuflady to były grube bardachy z nogawkami. Problem polegał na tym, że miałam WF i musiałam ćwiczyć w spodenkach. A jak ubrać spodenki gimnastyczne na grube majty? Otóż to! Wykombinowałam jakąś niedyspozycję i spędziłam lekcję na ławeczce, czego zwykle nie robiłam. Nie wiem, czy nie miałam bielizny, bo wyrosłam, a nowej nie można było kupić czy może mama nie zrobiła na czas prania (warunki mieliśmy dość spartańskie, więc mogło nie zdążyć wyschnąć). W każdym bądź razie strasznie to przeżyłam i kiedy czasy odrobinę się zmieniły, kupowanie majtek i skarpet stało się dla mnie priorytetem. A kiedy sama zostałam matką, to już opanowało mnie istne szaleństwo. Koniec lat osiemdziesiątych to czas, w którym kwitł handel wymienny. A kawa ziarnista była jednym ze środków płatniczych. Pracowałam wtedy w sklepie na stoisku monopolowo-cukierniczym. Alkohol można było sprzedawać od trzynastej, a kawa była rarytasem. Tak więc wszyscy okoliczni sprzedawcy dzwonili do nas, do sklepu oferując spod lady atrakcyjny towar w zamian za możliwość kupienia kawy. Pieniędzy było dużo, towarów mało więc... Kupowałam niezliczone ilości skarpet czy rajtuz dla dziecka, chińskich tenisówek, sukienek i dresików (nota bene dresy były ładne do pierwszego prania). Kiedy Amelka szła do przedszkola, miałam w szufladzie 70 par białych rajtuz. A potem czasy się zmieniły, ale przymus kupowania pozostał...
Dziś wybrałam się do sklepu, żeby kupić jakiś wentylator. Upał daje się we znaki, więc wentylator jest jak najbardziej potrzebny. Po drodze wstąpiłam do sklepu z rzeczami używanymi... Wentylatora co prawda tam nie kupiłam, ale ... w oko wpadł mi całkiem nowy strój kąpielowy adidasa. Idealny! Jedyne 25 zł. Cóż było robić, kupiłam. Ale strój jest mi rzeczywiście potrzebny. Z poprzedniego odrobinę wyrosłam. Wychodząc ze sklepu dojrzałam cudowne, skórzane, wysokie trampki converse. Nówki! Jedyne 45 zł i mój rozmiar. Natychmiast w głowie pojawiła mi się odpowiednia do nich stylizacja. Ale na szczęście nie miałam gotówki. Powiedział sobie i paniom, że jak mają być dla mnie to poczekają. Po czym wróciłam do domu po pieniądze. Ale po drodze zaczęłam jednak myśleć. Po co mi kolejna para butów? Ile razy założę je na nogi? Zwłaszcza, że zakładanie nie jest zbyt wygodne, buty wysokie, sznurowane... W końcu doszłam do wniosku, że ich nie potrzebuję. Pochwaliłam się decyzją koleżance i byłam taka z siebie dumna!
Wracając do domu trafiłam do innego sklepu, a tam... okazja, bawełniane bluzeczki na ramiączkach za jedyne 1 zł sztuka... Kupiłam 6 sztuk :( I nie ważne, że to TYLKO 6 zł. I nie ważne, że bluzki z gatunku przydatnych. Bez nich też bym się obyła... A ja kupiłam 6 sztuk. W związku z tym mój sukces związany z nie kupieniem butów stał się połowiczny.
Parę dni temu kupiłam w biedronce sandały (jedyne 19,99), które nie nadawały się jednak do chodzenia. Ale zachowałam paragon i po przemyśleniu zakupu zwróciłam je. Sukces? Za te same pieniądze zaraz kupiłam japonki w 4F :) A dla zobrazowania problemu dodam zdjęcie mojej szuflady ze skarpetami. A to tylko wersja letnia. Wszystkie grube, zimowe trzymam w pojemniku na strychu :)