Wrzesień pełen emocji!
18 września o 0:55 przyszedł na świat mój wnuk... Myślałam, że najwięcej emocji dostarcza oczekiwanie na pierwsze wnuczę, ale widać nie miałam racji. Cały wczorajszy dzień czułam się jak w mydlanej bańce, opadały powoli emocje. Kiedy czekałam na pierwszą wnuczkę, wszystko było ustalone: wiedziałam, że będzie cesarka i kiedy to się stanie, więc czekałam, modląc się o szczęśliwe rozwiązanie. A potem oszalałam na punkcie tego maleństwa, która tak szybko urosło i poszło do szkoły :) Pierwsza wnuczka zawsze będzie pierwsza, ale to nie znaczy, że wnuk będzie miał mnie mniej. W takiej sytuacji miłości się nie dzieli, a rozmnaża!
Byłam akurat na stadionie miejskim, bo moje stowarzyszenie biegowe organizowało zawody biegowe dla przedszkolaków. Wielkie zamieszanie, bo ogarnięcie takiej ilości ambitnych zawodników nie należało do łatwych. Po zawodach pozostało nam jak zwykle uprzątnięcie sprzętu. Dopiero po tym zerknęłam na telefon, a tam... osiem nieodebranych połączeń! Oddzwoniłam do Amelki ( ma pierwszeństwo, bo starsza) i od niej dowiedziałam się, że Sylwii odeszły wody i jest w szpitalu. Potem telefon do Sylwii. Wszystko w porządku, trochę to jeszcze potrwa... I zaczęło się, strasznie długie oczekiwanie. Poszłam do pracy, starałam się normalnie pełnić swoje obowiązki i nie zawracać głowy Sylwii. Inaczej niż robiła moja mama, która, odkąd weszły do użytku telefony komórkowe, dzwoniła do nas co kilkanaście minut. Czekałam cierpliwie na wiadomości. Po południu już nie wytrzymałam i zadzwoniłam do zięcia: cały czas czekamy, dam znać. Ok. Czekam... Wieczorem: Sylwia ma bóle ale nie ma rozwarcia, leży pod kroplówką!
Nie wiem jak przeżywają narodziny wnucząt matki ojców, ale matki matek chciałyby przejąć na siebie ból córki. A przynajmniej ja tak mam. Cierpiałam razem z moją córką, nie potrafiłam znaleźć sobie miejsca. Powstrzymywałam się od telefonowania, przy córce był zięć, ciocia Iwona czyli najlepsza położna na świecie i teściowa, również pielęgniarka. Moja obecność zapewne niczego by nie zmieniła, a wiem z doświadczenia, że zbyt duża liczba towarzyszących osób nie pomaga.
W oczekiwaniu na rozwiązanie przypominałam sobie momenty, w których przychodziły na świat moje córki: Amelka trochę po terminie, ale szybko, mniej więcej sam poród trwał 15 minut, Sylwia...błyskawicznie, miałam wrażenie, że ze mnie po prostu wystrzeliła, jakieś siedem minut jej to zajęło :) A teraz sama męczy się już kilkanaście godzin. Starałam się coś czytać, coś oglądać, ale na niczym nie potrafiłam się skupić.
Chyba zasnęłam, na pewno zapadłam w drzemkę. Aż wyrwał mnie z niej telefon! No, już po wszystkim, masz swojego Mariuszka na świecie- tak powiedziała Iwona. Mówiła jeszcze ile ważył i mierzył, ale to do mnie w pierwszej chwili nie dotarło. Urodził się poprzez cesarskie cięcie, po szesnastu godzinach bólu !!!
Powolutku zaczęły opadać emocje, stres odpływał. Spać? O nie, zawładnęły mną zupełnie inne emocje, chciałam biec do szpitala, chciałam coś robić, właściwie nie wiem co, bo była pierwsza w nocy :) Dzwonić do kogoś, nie wiem... chyba oszalałam :) Dałam znać kuzynce, napisałam sms do brata i siostry, zadzwoniłam do dziadka... pochwaliłam się tym faktem w mediach społecznościowych. A potem Sylwia przysłała MMS ze zdjęciem... i prawie całą noc przyglądałam się tej cudownej twarzyczce i oczkom spoglądającym na ten świat.
Ze wszystkich sił powstrzymywałam się, żeby nie dzwonić bladym świtem i dać dziecku odpocząć. Aż dziecko zadzwoniło do mnie i z czystym sumieniem mogłam pobiec do szpitala!
Moja mała Sylwia, od zawsze artystka i indywidualistka, realizująca szalone pomysły... Moja mała Sylwia z maleństwem przy piersi... Człowiek za każdym razem patrzy ze zdziwieniem, że ta istotka jeszcze niedawno mieściła się w matczynym brzuchu. Była istotką abstrakcyjną, pomimo współczesnej technologii, USG , poprzez które mogliśmy obserwować jej rozwój. Ale dziecko przy piersi to coś zupełnie innego. Z tych malutkich paluszków, noska, uszek, wierzgających nóżek wyrośnie facet... I stanie się to szybciej niż myślimy :)
Wróciłam do domu, potem poszłam jeszcze z psami do weterynarza i dopiero po tym mogłam się chwilę zdrzemnąć. Rzeczywiście byłam zmęczona, ale jakże szczęśliwa. Wieczorem ponownie spędziłam czas z moimi skarbami, zostałam nawet przez wnuka osikana :)
Już dawno tak dobrze nie spałam jak dzisiejszej nocy. A teraz, kiedy już to wszystko opisałam, ubieram się i biegnę do szpitala <3