wtorek, 25 czerwca 2019

Kiedyś w wakacyjny poranek słuchałam Lata z Radiem, dziś zastępuje mi je Radio Pogoda :) Czasy się zmieniają i to pod każdym względem. 
Dzisiejszy wpis chcę poświęcić ojcom. Minęły zaledwie dwa dni od dnia ojca, a już nikt o nich nie mówi. Powiedzenie, że matka jest najważniejsza nie do końca jest w moim przekonaniu słuszne. Do powstania nowego życia potrzebna jest zarówno matka, jak i ojciec.
Za moich czasów... paskudnie brzmi to stwierdzenie :) Ale od moich narodzin minęło już pół wieku, więc śmiało mogę go używać. Jacy byli ojcowie, kiedy byłam dzieckiem? Powszechnie obowiązywał stereotyp, że ojciec jest od utrzymania domu, a matka od wychowania i opieki nad dzieckiem. Panowie, którzy z tego stereotypu próbowali się wyłamać, przez społeczeństwo byli nazywani pantoflarzami. Opiekę nad dzieckiem przejmowali w momencie, kiedy potrafiło już chodzić, korzystać z toalety i jeść samodzielnie. Z takim dzieckiem mogli już wybrać się na spacer. Wcześniej, zdecydowanie nie. Nie wiem jak było z więziami. Sama wychowałam się w rodzinie patchworkowej, więc moje relacje z biologicznym ojcem były zaburzone. Do niedawna wydawało mi się, że to mama i jej rodzina ograniczali mi kontakty. Ale po pięćdziesięciu latach, które mam już za sobą zupełnie inaczej na to patrzę. W moim ojcu nie ma ojcowskiego ciepła. Oboje rodzice zakładali po rozwodzie nowe związki. I to całkiem liczne. Mama miała jeszcze dwóch partnerów (małżonków), z każdym po jednym dziecku, ojciec trzy znane mi partnerki (małżonki) i jeszcze piątkę dzieci. Jakie były jego relacje ( w zasadzie nadal są) z pozostałymi dziećmi? Mam wrażenie, że beznadziejne. Krzysiek wyjechał do Anglii i raczej nie utrzymuje kontaktów z ojcem, Grzesia niestety nie ma już wśród żywych, Patrycja i Łukasz nie chcą mieć z ojcem nic do czynienia, a Maciek... Maciek chyba miał to szczęście, że urodził się ostatni. 33 lata po moich urodzinach, kiedy to czasy i pogląd na ojcostwo się zmieniły. Ale też nie przypuszczam, żeby ojciec angażował się w opiekę nad nim w okresie niemowlęctwa. Tak naprawdę, pomimo licznego potomstwa zostaliśmy mu tylko ja i Maciek. Pierwsza i ostatni, o ironio urodzeni dokładnie w tym samym dniu :)
Dlaczego tak? Bo ja nie potrafię nosić w sercu urazy, a Maciek ma podobne w tej sprawie poglądy do moich. Gdyby nie ten ojciec, nie byłoby nas na świecie. A moje życie jest całkiem fajne. 
Jeżeli chodzi o wspomnienia z dzieciństwa, dużo miejsca zajmuje w nich mój ojczym. On też nie był ideałem, ale wiele rzeczy mu wybaczyłam, spróbowałam zrozumieć. Te bardzo niemiłe po prostu wyparłam z pamięci, a skupiłam się na dobrych wspomnieniach. Bo to właśnie on zabierał mnie nad wodę, uczył pływać, jeździć na rowerze, prowadzić samochód czy rozpalać ognisko. Był w niektórych dziedzinach życia bardzo wymagający i surowy, ale wpoił mi wiele wartości. Porządek, punktualność, szacunek do czasu zarówno swojego jak i innych. Zachęcał do rozwoju, nauki dla siebie, nie dla ocen czy do walki o swoje racje. To on grał ze mną w domino i kości w zimowe wieczory. I to on jest ojcem mojego brata, tego, na którego tak długo czekałam, bo aż 11 lat. Brata, z którego jestem bardzo dumna. 
O ojcu mojej siostry nie mam zbyt dużo do powiedzenia. Jako partner mojej mamy zupełnie mi nie odpowiadał, ale byłam wtedy już dorosła i nie byłą to moja sprawa. Niemniej jestem mu wdzięczna choćby za to, że za jego przyczyną mam siostrę. Siostrę na tyle ode mnie młodszą, że bardziej traktuję ją jak córkę, a jej dzieci jak własne wnuki. 
A popatrzmy na dzisiejszą rzeczywistość. Kiedy obserwuję zaangażowanie w ojcostwo zarówno moich zięciów, jak i młodszych kolegów to serce rośnie. Teraz nie muszą się obawiać, że ktoś ich uzna za pantoflarzy, bo zmieniają dziecku pieluchę bądź idą z nim do lekarza. To partnerstwo i wspólne wykonywanie rodzicielskich obowiązków bardzo mi się podoba. 
Bez względu na to jakiego ojca mamy bądź mieliśmy, pamiętajcie, że bez tych facetów nie byłoby nas na świecie. Więc nie noście w sercach urazy, nawet wtedy, kiedy ojcowie nie spełniali naszych oczekiwań. A tym, których już nie ma na tym świecie po prostu zapalcie świeczkę i spędźcie choć chwilkę nad mogiłą. Może przypomną się również miłe, choć nieliczne chwile z waszego dzieciństwa?
Mama i ojczym w dniu ich ślubu. Miałam wtedy 3. lata.

niedziela, 23 czerwca 2019

Lato... W sumie każda pora roku ma swój urok, ale lato dla mnie ma największy. Każdego dnia miesza się przeszłość z teraźniejszością. Chwilami jestem dzieckiem ze swoimi wspomnieniami, za chwilę starszą panią cieszącą się każdym dniem. Zapachy, kolory, dźwięki przenoszą mnie w czasie... prawie całe swoje życie spędziłam w Ząbkowicach. Nawet te krótkie epizody, gdy mieszkałam poza Ząbkowicami, w czasie wakacji były z nimi związane. Dziś wybrałam się rano na cmentarz. Tak jak za dawnych czasów, kiedy to dużą grupą szliśmy robić porządki na grobach. Dziś w tym miejscu spoczywają dwie moje babcie i mama, wtedy odwiedzałam tylko babcię Adelę. Wracając przypomniałam sobie pewne zdarzenie:
Kiedyś sporą grupą wybraliśmy się na cmentarz. Nie, żebyśmy mieli jakiś konkretny cel, ale wyprawa na drugi koniec miasta miała charakter przygody. Moja mała wówczas kuzynka Monika bardzo mocno nalegała, żeby zabrać ją ze sobą. Ciocia kupiła jej wtedy bardzo modny wózek. Taki na dwóch kółkach i z daszkiem chroniącym przed słońcem. Nie pamiętam ile miała wówczas lat, ale na pewno mniej niż trzy. Poszliśmy więc, zabierając ze sobą Monikę. W drodze powrotnej, najpierw delikatnie, a potem coraz mocniej zaczął padać deszcz. Po chwili przyszła burza i ogromna ulewa. Zaczęliśmy wszyscy uciekać przed deszczem. Co prawda z niewielkim skutkiem. W pewnym momencie kolega Darek wpadł na genialny pomysł. Zaproponował, żebym usiadła w wózku i wzięła Monikę na kolana. W ten sposób obie nie zmokniemy, a on się poświęci i powiezie wózek. Dwa razy nie trzeba było powtarzać. Usiadłam w wózku i wzięłam Monikę na kolana, a Darek popchał wózek. Kiedy znaleźliśmy się na skrzyżowaniu z ulicą Piastowską, koła wózka zaklinowały się w szczelinie chodnika i... obie z Moniką wylądowałyśmy twarzami w ogromnej kałuży. Kurcze, jak ja się bardzo bałam. Po pierwsze tego, że coś jej się stało. Miałam wrażenie, że została w tej kałuży podtopiona, a po drugie, że poskarży się mamie, a ciotka urwie mi głowę. Ale Monika nawet słowem nie zdradziła naszej tajemnicy :) Lato zawsze było piękne...

piątek, 21 czerwca 2019

Że pochmurno? Nic nie szkodzi, wakacje są super. Ostatni miesiąc upłynął pod znakiem egzaminów, zaliczeń, imprez rekreacyjnych, w trakcie których raczej nie oddawałam się rozrywce, a ciężko pracowałam. Wczoraj w końcu miałam chwilę, żeby oddać się własnej rekreacji. Całą rodziną
(z wyjątkiem Amelki, bo pracowała) pojechaliśmy w Rudawy Janowickie zobaczyć kolorowe jeziorka. Super wyprawa. A potem wnuczka z siostrzeńcem postanowili u mnie spać. Nie ma to jak wakacje u babci- cioci. Dziś od rana przejęli mój telefon i bawią się w operatorów filmowych. Efekt pracy jest mi jeszcze nieznany, ale praca jeszcze trwa. A ja mam chwilę spokoju. Takie zerwanie telefonicznej smyczy jest bardzo potrzebne. Plany na dalszą część dnia? Totalny spontan. 
Trochę szkoda mi czasu na siedzenie przy komputerze, więc pozwolę sobie skończyć, a do pisania wrócić wieczorkiem. Wszak dziś będę sama, bo dzieci wrócą do swoich domów, a mąż jeszcze w pracy. Za to przyszły tydzień spędzimy (mam nadzieję) tylko we dwoje.