sobota, 28 lutego 2015

Tułacze życie małolata :(

Dorosłym wydaje się, że dzieci nie mają prawa wyrażania zdania w niektórych sprawach. Dziecko jest małe, więc łatwo się przystosuje, łatwo zapomina i w ogóle traktowane bywa jak... mały przygłup, bez własnych uczuć. Im częściej o tym myślę, tym bardziej jestem przekonana, że właśnie tak zostałam potraktowana przez rodziców. Po pierwsze całkowita izolacja od biologicznego ojca i jego rodziny. Nie wiem, czy mój ojciec zabiegał o kontakty, wiem natomiast, że byłam ciągle straszona wizją porwania. Klasyczna karta przetargowa rozstających się rodziców. Po drugie przeniesienie mnie na siłę w zupełnie obce i nieżyczliwe mi środowisko, czyli rodzinę ojczyma. Minęło czterdzieści lat od tej chwili, a ja ciągle te straszne dla mnie dni mam świeżo w pamięci.

Pewnego dnia rodzina postanowiła się wyprowadzić, rozpocząć nowe życie... Nie mam pojęcia, dlaczego mama zgodziła się porzucić swoje dotychczasowe życie, rodzinę, znajomych, przyjaciół i pojechać tam, gdzie była zupełnie sama, bez żadnego wsparcia. Jej mąż nie był wzorem cnót, nie miała łatwego życia, a pomimo to pojechała, zabierając mnie ze sobą. Zamieszkaliśmy w domu rodziców ojczyma... dla mnie było to okropne miejsce i niestety okropni ludzie. Na każdym kroku odczuwałam, że nie jestem u siebie. Pomimo tego, że dom był dość duży, zamieszkaliśmy w trójkę w malutkim pokoiku, z widokiem na cmentarz. Dom sprawiał wrażenie jeszcze niedokończonego, a już zniszczonego. Pokoje były wynajmowane robotnikom, wspólna łazienka z kilkoma obcymi mężczyznami, ograniczony dostęp do ciepłej wody... Ja w ogóle nie pamiętam sposobu mycia np głowy. Natomiast pomieszczenia zajmowane przez teściów mamy sprawiały przygnębiające wrażenie. Wszystko ciężkie, ciemne, przysadziste. Dywany i fotele przykryte folią. Jakby szykowali się do zbrodni :) Czułam się tam bardzo nie na miejscu, dlatego zrobiłam sobie swój mały kącik za szafą i tam spędzałam czas, w świecie własnej wyobraźni...

Mama pracowała w fabryce. Pamiętam jak ubierała mnie przez sen i ciągnęła na przystanek, żeby zawieźć do przyzakładowego przedszkola. Z przedszkola pozostało mi w pamięci tylko jedno wspomnienie: przebierałam się w szatni i natychmiast kładłam spać na dywanie. Nic więcej. A była to już zerówka, tuż przed pójściem do szkoły. Czas spędzałam w kąciku za szafą, bądź spacerując po cmentarzu. Bardzo lubiłam ten cmentarz. Był taki inny, zabytkowy, pełen wysokich, rodzinnych grobowców. Pełen różnych rzeźb... wysokich drzew, starych nagrobków. Może to dziwne, ale do dzisiaj uwielbiam spacery po cmentarzach, znajduję tam spokój.
Cierpiałam na brak towarzystwa. Nie wiem jakim sposobem poznałam dziewczynkę mieszkającą po sąsiedzku. Było to jedyne znane mi dziecko w okolicy. Nie mam pojęcia z czyjej inicjatywy, zaczęłam odwiedzać ją w jej domu. Do "swojego" nie mogłam jej zaprosić. I chyba nawet nie chciałam, bo nie miałam czym się pochwalić. Dziewczynka miała na imię Magda... jej dom wyglądał zupełnie inaczej, miała wokół siebie dużo życzliwych ludzi, poza rodzicami i dziadkami zajmowała się nią niania. Autentycznie mieli w domu służbę... Jej tato był chyba adwokatem, nie pamiętam. Pamiętam za to jakie miała fantastyczne zabawki, własny pokój i dwa prześliczne owczarki niemieckie...

Jedna Magda nie była w stanie zaspokoić moich towarzyskich potrzeb. Nie pamiętam okoliczności w jakich to się odbyło, ale okazało się, że ojczym ma kuzyna z dziećmi. Zostałam do nich zawieziona i przedstawiona. Rety... jakie to było cudowne miejsce! Po swoim kąciku za szafą i samotnych spacerach po cmentarzu znalazłam się w osiedlu robotniczym, z podwórkiem pełnym dzieci w różnym wieku. I co ciekawe, bez względu na wiek  bawiących się razem. Darek był starszy ode mnie o dwa lata, Renia o cztery. Natychmiast zostałam przyjęta do paczki. Traktowali mnie jak siostrę i to było właśnie to, o czym marzyłam... moje przyszywane rodzeństwo. Spędzałam u nich prawie każdą wolną chwilę. Wymyślaliśmy przeróżne zabawy, gry, wycieczki. Uczyli jazdy na łyżwach, wrotkach, rowerze... Kiedy zostawałam u nich na noc, chciałam, żeby czas się zatrzymał i żebym nie musiała wracać do kącika za szafą...

CDN

poniedziałek, 23 lutego 2015

przemoc nie jest nowym wynalazkiem...

Pochorobowa słabość fizyczna przekłada się u mnie na niemoc umysłową, co bardzo mnie niepokoi. Trudno mi zamieniać myśli w słowa, a tyle mam do opowiedzenia…


Blog miał być dla mnie swoistą terapią, ale ugięłam się i ... usunęłam wpis. Nie jestem z tego dumna. Chciałabym mieć taką samą możliwość usuwania wydarzeń z pamięci, ale taki wynalazek to tylko w Harrym Potterze: Myślodsiewnia... 



czwartek, 19 lutego 2015

grypa zaliczona

Zostałam strasznie sponiewierana przez gorączkę. Prawie czterdzieści stopni przez pięć dni skutecznie oderwało mnie od świata. Najgorsze było to, że rozchorowaliśmy się rodzinnie…wszyscy. Cała trójka złożona grypą, z wysoką temperaturą, bez kontaktu z otoczeniem. A w domu… zwierzęta, którym ciężko wytłumaczyć, że nie mamy siły wyjść na spacer. Ale udało się przetrwać i powoli wszystko wraca do normy. Jestem jeszcze trochę oszołomiona i osłabiona, ale nieuchronnie dążę do zdrowotności… zaczynam dostrzegać pajęczyny na suficie J

Zwykła ( albo niezwykła) grypa uświadomiła mi, że żeby się leczyć trzeba mieć niezłe zdrowie. Córka zadzwoniła do przychodni, bo ja nie miałam siły nawet na rozmowę telefoniczną, żeby umówić mnie z lekarzem. No i umówiła… za trzy dni. Cóż było robić, obejrzałam bloczek reklamowy polecający całą gamę cudownych leków, które na bank postawią mnie na nogi i zdecydowałam się na gripex. Pożarłam dopuszczalną dawkę leku, zgodnie z ulotką i czekałam na ten super efekt. Niestety…w reklamach mocno przesadzają. Nie wypiękniałam i nie wyzdrowiałam z natychmiastowym skutkiem, jak te wszystkie panie w reklamówkach. Gorączka spadła mi tylko na chwilę, po czym powróciła z uciążliwym kaszlem. Niby nic niezwykłego kaszel i gorączka… tyle, że po tym cudownym specyfiku, który pożarłam w dopuszczalnej dawce przypętała mi się dolegliwość jelitowa, która w parze z kaszlem… delikatnie mówiąc sprawiała kłopot. W sumie udało mi się jakoś przetrwać do dnia audiencji u lekarza rodzinnego. Z wielkim trudem udałam się do ośrodka i zajęłam miejsce w kolejce. Przychodnia zapchana do granic możliwości… sezon grypowy można uznać za rozpoczęty. Czułam się fatalnie. I nie byłam osamotniona. Ludzi naprawdę chorych było dużo, ale pomiędzy chorymi, co chwilę pojawiali się cwaniacy. – Ja tylko na sekundę, zapytam o coś pana doktora…- Ja tylko receptę, skierowanie, pytanie… tak jakby te wszystkie czynności nie wymagały zajęcia czasu lekarzowi. I tak, co chwilę pojawiał się cwaniaczek odsuwając w czasie poradę… W końcu dotarłam przed oblicze pana doktora. – O, widzę, że pani chora. – Ależ skąd… tak towarzysko sobie przyszłam.
Nie obyło się bez antybiotyku. Ale siły zaczęły mi wracać już po jednej tabletce. I przez to, że trzy dni czekałam na wizytę moja choroba trwała tak długo. Zmarnowany czas.


Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem, grunt, że dostrzegam już te pajęczyny, a one z kolei zaczynają mnie denerwować. Nie wykluczone, że już jutro przystąpię do większych porządków J

piątek, 13 lutego 2015

Taka sytuacja....

Powrót męża z trasy zdecydowanie zaburza cykl mojego pisania… zajmuje mi komputer. I co mam zrobić, kiedy najlepiej pisze mi się wieczorami? Rano występuje u mnie wyjałowienie umysłowe. Poza tym, jako gospodyni domowa czuje się zobowiązania do :
  1.       Oglądania telewizji śniadaniowej
  2.     Ogarnięcia mieszkania, przynajmniej powierzchownego
  3.     Przytargania zaopatrzenia
  4.     Przygotowania posiłków


Dlatego też nieumieszczenie kolejnego postu na czas nie oznacza, że lekceważę swoich czytelników. Wręcz przeciwnie, coraz bardziej wkręcam się w pisanie 

środa, 11 lutego 2015

Rodzina patchworkowa, ciąg dalszy...dzisiaj głównie o mnie

Gdyby moim rodzicom przyszło wychowywać mnie współcześnie… kurator nie opuszczałby naszego domu. Czasami zastanawiam się, jak udało mi się przetrwać i wyjść na ludzi???

Jak wcześniej wspomniałam, moja mama wyszła ponownie za mąż. Miała wówczas 22-23 lata. Tak na marginesie… niezły wynik w stosunku do wieku J Zamieszkaliśmy razem w służbowym mieszkaniu. Mama pracowała, ojczym służył w wojsku, ale koniecznie chcieli udowodnić, że poradzą sobie z wychowaniem dziecka. Na czym polegało to moje wychowanie? W wieku czterech lat, gdy rodzice byli w pracy, zostawałam sama w domu. Nie do pomyślenia, prawda? Żadnych opiekunek, tylko telefon i całe mieszkanie moje. Współczuję żołnierzowi, który miał służbę na centralce (Krótkie tłumaczenie dla młodzieży: telefon w czasach mojego dzieciństwa był rarytasem, przywilejem przysługującym dygnitarzom, urzędom i nielicznym szeregowym członkom społeczeństwa oraz żołnierzom zawodowym. Z tego żołnierskiego, połączenie z miastem uzyskiwało się przez centralkę. Nie było wyjścia bezpośredniego J) Tak, więc korzystałam z wolności w obrębie mieszkania i… niestety strasznie nadużywałam tego telefonu. Nieustannie dzwoniłam na centralkę i żądałam połączenia z mamą lub tatą. Pewnie dostawali szału. W końcu cierpliwość ( nie wiem czyja, rodziców czy żołnierzy na centralce) się skończyła. Zostałam oddana pod opiekę babci!!! Odniosłam swoje pierwsze zwycięstwo.

Tak naprawdę to opiekowała się mną prababcia Adela. Babcia wówczas również pracowała. Babcine wychowanie, w przeciwieństwie do metod ojczyma, było zupełnie bezstresowe. Spełniała każde moje życzenie: chciałam słodką bułkę- babcia szła po słodką bułkę, chciałam grać w klasy- babcia rysowała kredą na podłodze klasy i przynosiła kawałek dachówki do rzucania. A kiedy padał deszcz, albo było zimno… babcia przynosiła mi wiadro piasku i robiła piaskownicę w przedpokoju. Że też wyrosłam na człowieka… cud. Czasami udawało się wynegocjować nocleg u babci. Pamiętam zimowe wieczory. Wszystkie światła pogaszone, blask ognia padający z pieca i… opowieści. O ludziach, o duchach, o babcinym dzieciństwie i młodości… Jak bardzo żałuję, że nie pamiętam tego, co opowiadała o Stanisławowie, Lwowie, podróży na Ziemie Odzyskane… Szkoda. Przy tych opowieściach czekałyśmy na powrót babci Ziuty z drugiej zmiany. Byłam jedynym dzieckiem w rodzinie. Najstarsza i jedyna wnuczka i prawnuczka. Dom pełen babcinej miłości…
Inaczej niż w domu rodziców, gdzie główny nacisk kładziony był na dyscyplinę i samodzielność. Ponoć byłam niejadkiem. Konsumpcję wymuszano na mnie pasem. Nie, nie byłam bita, pas to był straszak. Wiec, żeby nie oberwać tym pasem, przełykałam posiłki razem ze łzami, tłumiąc odruch wymiotny. I tak egzystowała sobie pomiędzy babcinym rajem i tatusiowym rygorem aż…

Przyszedł czas na nowy etap w moim życiu… przedszkole.
Kariera przedszkolna była burzliwa, aczkolwiek krótka. Dostałam fartuszek, worek z kapciami, kocyk i mały wieszak na ubranie i zostałam zaprowadzona do przedszkola. Nie potrafię powiedzieć, czy to było we wrześniu, czy w innym miesiącu. Pamiętam, że było ciepło. Może i podobało mi się w tym przedszkolu aż do momentu, kiedy przyszedł czas posiłku. Posadzono mnie wraz z innymi dziećmi przy stole i postawiono talerz z ziemniakami, mielonym i szpinakiem. Aż nieprawdopodobne, że ja to wszystko pamiętam, ale przed oczami mam obraz tego posiłku. Jak to dzieci, zaczęliśmy się bawić przy jedzeniu. Ktoś zbudował zamek z ziemniaków zwieńczony kotletem. Też tak chciałam, więc przystąpiłam do pracy… Cholewka, teraz sobie uświadomiłam, że przedszkolanki mogły zostać powiadomione, że jestem niejadkiem i trzeba mnie przymusić i stąd ta cała sytuacja J Pani przedszkolanka widząc moje poczynania, posadziła mnie sobie na kolanach i rozpoczęła tucz gęsi. Pchała mi w paszczę ziemniaki ze szpinakiem nie czekając, aż przełknę. No i stało się… żeby ująć to delikatnie… ulało mi się. Zostałam zaprowadzona do łazienki i pozostawiona sama sobie. Pamiętam jak ryczałam jednocześnie próbując doprowadzić się do porządku. Co mi z tego wyszło? Nie wiem. Wiem natomiast, że zamiast powrócić do sali, zeszłam do szatni, wzięłam z półki wieszaczek i…. poszłam do domu. To znaczy, nie do domu, tylko do babci. Dla znających Ząbkowice powiem, że przedszkole było na Piastowskiej a babcia mieszkała na Konopnickiej. Nie było wówczas obwodnicy, no i nie było takiego ruchu samochodów. Jednak pokonałam jak na małe dziecko ogromną odległość. O dziwo, dotarłam do babci. Pewnie się poskarżyłam, bo babcia Adela pomstowała na panie z przedszkola, po czym zrobiła mi zacierkę na mleku. To, co działo się w przedszkolu mogę sobie jedynie wyobrazić. Moja mama ponoć wybiegła z pracy w kelnerskim fartuszku, do poszukiwań została zaangażowana jednostka wojskowa i oczywiście milicja. A ja jadłam zacierkę u babci. Muszę w tym miejscu wspomnieć, że w ówczesnym czasie krążyły po mieście opowieści o czarnej wołdze ( dla młodzieży: wołga to taki samochód produkcji radzieckiej, limuzyna, którą zwykle jeździli dostojnicy państwowi) i ludziach kradnących dzieci. Myślę, że dostarczyłam rodzicom i przedszkolankom wielu emocji. Nie wiem jak skończyły się poszukiwania, nie pamiętam, kto w końcu odkrył mój pobyt u babci. Jednak moja kariera przedszkolna się skończyła. Wieszaczek posiadam do dzisiaj. Żeby nie być gołosłowną… umieszczam jego zdjęcie



CDN

wtorek, 10 lutego 2015

Rodzina patchworkowa...szczęście czy przekleństwo???

„Patchwork – metoda szycia, w której zszywa się małe kawałki materiału (o podobnych geometrycznie kształtach, np. patchwork z kawałków trójkątnych) w większą całość, tworząc nowy wzór. Słowem tym określa się także pracę wykonaną tą techniką.” Tyle definicji z Wikipedii.

    Nie o technice patchworkowej chcę napisać tylko o rodzinie. O swojej rodzinie.

    Moje dziecko, będąc w szkole podstawowej miało za zadanie wykonanie drzewa genealogicznego. Przyszła do mnie w celu uzyskania potrzebnych informacji. O zgrozo… Chciałam, żeby jej zadanie było zrobione atrakcyjnie i jak najbardziej precyzyjnie. Chyba diabeł mnie podkusił… Jak tu poskładać te kawałeczki, żeby stanowiły jakąś mądrą całość? I od czego zacząć? Praca mnie pochłonęła. Okazało się, że na długie godziny, a nawet lata J Dziecko zrobiło to swoje drzewko, właściwie gałązkę, bo za żadne skarby nie umiałyśmy tych naszych wszystkich krewnych i powinowatych zmieścić na dostępnych nam materiałach papierniczych. Nie ma takiego dostępnego formatu brystolu, żeby zmieściła się na nim nasza rodzina. Bo to rodzina mocno patchworkowa J

    Nieustannie próbuję poskładać wszystkie rodzinne relacje, zanudzam znajomych opowieściami  i tłumaczeniem, kto, z kim, od kogo… Większość mówi, że bez wódki nie rozbierzesz. A jeżeli chodzi o moją rodzinę, to organizm ludzki nie jest w stanie przyjąć takiej ilości alkoholu, żeby przyswoić wiedzę o powiązaniach moich krewnych i powinowatych. Na szczęście moja wiedza o rodzinie sięga jedynie jednego pra. Żałuję, bo nie wiem czy ten galimatias przechodził z pokolenia na pokolenie, czy jest dziełem tylko pokolenia moich rodziców.

    Najpierw strona po mieczu:

    Pamiętam moją prababcię Marię Talarek. Nie znałam jej zbyt dobrze, nawet nie wiem czy potrafię wymienić wszystkie jej dzieci? Może, kiedy puszczę tę opowieść do sieci, znajdzie się ktoś, kto zdoła ją uzupełnić J Tak, więc wracając do prababci, moja wiedza o niej jest znikoma. Żyła ponad 90 lat. Była matką mojego dziadka Franciszka oraz cioci Marysi, Agnieszki i wujka Staszka. Każde z dzieci prababci założyło swoje rodziny i miało swoje dzieci i wnuki. Te wnuki to moi kuzyni z którejś tam linii. Wiedza moja w tej kwestii jest znikoma, dlatego skupię się na dziadku. 
    Dziadek poznał babcię na robotach w Niemczech. Wojenne losy sprawiły, że gdzieś tam w niewoli spotkał się Góral Franciszek z Marią z Podola. Babcia z dziadkiem dochowali się niezłej gromadki dzieci: ciocia Hania ( zmarła młodo, w wieku 37 lat, ale odegrała bardzo istotną rolę w moim życiu, była moją chrzestną matką), mój tato Władek, wujkowie Janek, Adam, Zygmunt oraz niewiele ode mnie starsza ciocia Ela. Oczywiście wszystkie moje ciocie i wujkowie założyli swoje rodziny i dochowali się potomstwa. Z tym, że wszystkie rodziny są względnie normalne i żeby nie było nudno… tatuś postanowił życie urozmaicić i zagmatwać. Tak, jakby wiedział, że kiedyś jego wnuczka będzie miała za zadanie stworzyć to cholerne drzewo i przyjdzie po pomoc do swojej matki. 
    Ciocia Hania pozostała panną, aczkolwiek z dzieckiem, moim kuzynem Radkiem ( a Radek jest teraz chrzestnym ojcem mojego dziecka), wujek Janek poślubił ciocię Wiolę, a ich wspólnym dziełem są Kasia, Kamila, Ewelina i Krystian,( którego niestety nie znam), wujek Adam skomplikował odrobinkę sprawę, bo żenił się parę razy, ale dzieci ma z jedną kobietą: Irena I Paweł, wujek Zygmunt, mój najlepszy, ukochany wujo poślubił ciocię Dorotę (Starszą ode mnie jakieś 4 lata. Nigdy nie mówiłam do niej ciociu, ale tu pozostanie ciocią, żeby nie zaciemniać relacji.) Owoce związku Zygmunta i Doroty to Rysiek, Paulina i Kacper. Ciocia Ela wychodziła za mąż dwa razy, ale dziecko ma tylko jedno, moją kuzynkę Monikę. Tatusia zostawiłam na koniec, bo namącił zdrowo. Zresztą moja mamusia też się postarała….

    Teraz muszę przejść do rodziny po kądzieli:

    Prababcia Adela Sokołowska… Ilekroć czytam zestawienie imienia i nazwiska prababci…nie potrafię jasno wyrazić, o co mi chodzi…Adela Sokołowska to najpiękniej dla mnie brzmiące imię i nazwisko. Pradziadka Stanisława Sokołowskiego nie poznałam, umarł przed moim urodzeniem. Babcia dożyła 82 lat. Przybyli do Ząbkowic Śląskich ze Stanisławowa na Ukrainie, ale bardzo okrężną drogą, przez Węgry. Przybyli tu ze swoimi dziećmi: Marią, Bronisławem i moją babcią Józefą ( mówiłam na nią babcia Dziunia albo babcia Ziuta… nigdy nie używaliśmy imienia Józefa). Żałuję bardzo, że nie pytałam o ich przedwojenne i wojenne losy. Babcia bardzo niechętnie wspominała, a opowieści prababci pozostały w mojej pamięci bardzo szczątkowo. Byłam za mała, a kiedy dorosłam babcia Adela zmarła. Wiem, że ich repatriacja nie była procesem łatwym, miłym i przyjemnym. 
    Inna powojenna droga przywiodła do Ząbkowic dziadka Antoniego Staniuchę. Dziadek Antek dla odmiany pochodził z wioski Czechy pod Zduńską Wolą, czyli z centralnej Polski. Nie wiem, co go przywiodło na Ziemie Odzyskane, nigdy nie miałam okazji zapytać. Faktem jest, że właśnie tu spotkał babcię Ziutę i założyli nie do końca szczęśliwe stadło. Dochowali się potomstwa: moja mamusia Helena ( Zawsze wszyscy mówili i mówią na moją mamę Halina) wujkowie Ryszard i Jan oraz ciocia Maria ( od zawsze nazywana Marylą).
    No i kto namieszał? Dziadek Antek rozstał się z babcią Ziutą. Ponoć się zakochał, a kiedy miłość się skończyła niestety babcia nie chciała go przyjąć. Nigdy nie wzięli rozwodu. Moja babcia nigdy nie związała się z żadnym mężczyzną. Może dlatego bywała zgorzkniała oraz zaborcza? Nie wiem. Wiem, że była dla mnie najważniejszą osobą. Mogę powiedzieć, że mnie wychowała, spędziłam z nią w dzieciństwie więcej czasu niż z rodzicami.


    Moja mama założyła rodzinę pierwsza. Związek krótki, aczkolwiek burzliwy skutkujący fantastycznym dziełem, czyli mną. Rozwód z moim ojcem wzięła bodajże po roku trwania małżeństwa. Wujek Rysiek miał za sobą trzy małżeństwa, niezliczoną liczbę konkubinatów, troje dzieci: Asię, Rafała i Martę. Z dzieci wujka Ryśka znam i utrzymuję kontakt tylko z Asią. Zmarł młodo, w wieku 42 lat. Duża liczebność żon, kochanek i dzieci nie zapewniła mu niestety stałej opieki nad mogiłą. Wujek Janek, wieczny wędrowiec… nigdy się nie ożenił, spłodził jednak syna Artura. Zmarł w wieku 39 lat i ciocia Maryla, która stworzyła jedyny normalny związek małżeński z wujkiem Józkiem, z którego to związku pochodzi moja najlepsza kuzynka Monika i Łukasz. Monikę bardziej traktuję jak siostrę niż kuzynkę. Wychowałyśmy się razem.
    Do tej pory wszystko wygląda względnie normalnie, ale to dopiero wstęp do mojej rodzinnej sagi. A co, lubię długie wypowiedzi…Wracam zatem do moich rodziców, bo teraz właśnie sobie uświadomiłam, że to przede wszystkim oni namieszali w mojej rodzinie.

    Nie wiem ile prawdy jest w opowieściach. Zresztą każdy ma swoją prawdę, a ja jestem daleka od oceniania moich rodziców. Pobrali się bardzo młodo. Ślub odbył się w październiku, a ja przyszłam na świat w lutym jako… wcześniak oczywiście J Moja mama była piękną kobietą.Nadal jest. Pracowała jako kelnerka w restauracji Dolnośląska. Ojciec był zazdrosny, robił awantury, mama pewnie nie zostawała mu dłużna… Burzliwy związek zakończył się rozwodem, zdarza się! Tato najwidoczniej nie należał do samotników, bo w niedługim czasie związał się z inną kobietą. Jeżeli chodzi o sprawowanie opieki nade mną? Zostałam przy mamie. Nie wiem, czy starał się widywać ze mną, ze skąpych opowieści wywnioskowałam, że stałam się kartą przetargową. Klasyczny błąd rozchodzących się par, zrobię ci na złość i nie zobaczysz dziecka. Ok, rozgoryczona kobieta może mieć pretensje do byłego, ale dlaczego odizolowano mnie od całej rodziny? Nie miałam kontaktu ani z ojcem, ani z dziadkami… pamiętam jak przez mgłę ciocię Hanię, która zabierała mnie na zakupy. Trwało to niestety krótko.
Mama zakochała się w „ zabójczo przystojnym” facecie w mundurze. I tu pojawia się Pelikan. Służył w jednostce, był żołnierzem zawodowym. Pobrali się i tym sposobem zostałam przysposobioną córką trepa. Nie był to wzorowy związek. Nie mam zamiaru zdradzać sekretów mojej mamy, ale to nie był raj. Bliżej temu związkowi było do piekła. Jeżeli chodzi o mnie, traktowałam Kazika jak ojca, własnego wówczas nie znałam. Zaraz po ślubie dostali służbowe mieszkanie w blokach wojskowych i postanowili, że stworzymy rodzinę. I tu zaczęła się moja pierwsza trauma… zabrali mnie od babci. A babcie Ziuta i Adela były dla mnie jak rodzice, ba, były ważniejsze od rodziców. Pamiętam histerie, jakie odstawiałam, żeby jednak mieszkać z babciami. Ale mieszkałam z rodzicami w wojskowym rygorze. Niech wam się nie wydaje, że miałam bądź mam pretensje o ten rygor. Nie, ja kochałam wojsko, mundur, porządek…Nie znam żadnej czterolatki, która miałaby porządek w swoich rzeczach przynajmniej zbliżony do mojego.


    W tym czasie mój tatuś związał się z Zosią. Nie wzięli ślubu, ale urodził się mój przyrodni brat Krzysiek. Zosia miała dwóch synów z poprzedniego związku Arka i Piotrka, tak wiec Krzysiek wychowywał się z rodzeństwem. Ja pozostawałam jedynaczką. Strasznie nad tym ubolewałam. Mijały lata, a ja ciągle sama…

    Mama trwała w toksycznym związku małżeńskim, tato w tym czasie postarał się o kolejnego dla mnie brata Grześka.

    Z nieznanych mi powodów Kazik postanowił ( a może postanowiono za niego) zakończyć swoją wojskową karierę i spróbować sił w biznesie. Mama rzuciła pracę kelnerki i kupili kiosk, w tamtych czasach zwany 1001 drobiazgów. Takie mydło powidło dla turystów. Stanął w Złotym Stoku i tam zaczęła się biznesowa kariera rodziców. Wszystko byłoby pięknie, gdyby pozostali w tym Złotym Stoku, ale oni zapragnęli zmiany. Postanowili przenieść działalność i życie w rodzinne strony Kazika, do Zawiercia. Spakowali manatki i … rozpoczęli etap koczowniczy. A ja z nimi…
CDN



Najważniejsze role życiowe

    Która z ról odgrywanych przez całe życie jest najważniejsza??? Do niedawna wydawało mi się, że najważniejszą jest rola matki. Żoną, dyrektorem, radnym, posłem się bywa. Natomiast w roli matki jesteśmy obsadzone na całe życie. Bez względu na to jak dorosłe są nasze dzieci. I tej roli podporządkowujemy wszystkie inne. Każda kobieta ( no, może prawie każda) pamięta czas, kiedy na świecie pojawiło się dziecko. Wszystko poszło na bok; mąż został wykwaterowany z łóżka, sprawy zawodowe poszły na bok, znajomi, hobby, książki... wszystko zostało przesunięte na później. Najważniejsze było dziecko i jego potrzeby. Młode mamusie od dawien dawna zanudzały koleżanki opowieściami o kolorze i konsystencji kupek, sposobie przygotowywania posiłków, szczepionkach, infekcjach, sposobach wychowania. Emocje szarpiące kobietami są od wieków takie same, zmieniają się tylko sposoby ich eksponowania.
 
    Rolę matki przyjęłam bardzo szybko. Miałam 17 lat i bardzo mało czasu na przygotowania. Teraz wspominam ten czas z sentymentem, rozrzewnieniem...Ówczesny związek z moim obecnym mężem ( tym samym od 28 lat) bywał burzliwy :) Ale czego oczekiwać w zasadzie od dzieci? Ja miałam lat 15 on 20. Na tym etapie życia jest to przepaść. Ja miałam swoją szkołę, harcerstwo, góry, obozy. Jak każda nastolatka marzyłam o wielkiej, romantycznej miłości, tyle że nie potrafiłam tego romantyzmu określić nawet w wyobraźni. A wyobraźnię miałam, nie da się ukryć. Potrzeby i zainteresowania 20 letniego mężczyzny są zdecydowanie odmienne niż 15 letniej dziewczyny. Dlatego związek był burzliwy :) rozstania, powroty, rozstania, powroty...

   Koniec ferii zimowych 1986 roku pamiętam jakby  to było wczoraj. Wróciłam do szkoły i poczułam się źle, słabo. Coś na kształt grypy? Zostałam wysłana do szkolnej pielęgniarki. Pamiętam jak pielęgniarka popatrzyła mi w oczy i kazała chwilkę poczekać. Czekałam... aż zjawiło się pogotowie i natychmiast zawieziono mnie do szpitala. Diagnoza... żółtaczka zakaźna!!! Spędziłam w szpitalu ponad miesiąc. Wróciłam do domu tuż przed świętami Wielkiej Nocy, nieszczęśliwa z powodu ścisłej diety. Jedyną odczuwaną przeze mnie dolegliwością były omdlenia. Gdy tylko postałam dłużej w jednym miejscu mdlałam.
 
    W końcu przyszła wiosna, a z nią wszelkiego rodzaju imprezy i zawody międzyszkolne. Co prawda miałam zwolnienie z WF, ale należałam do drużyny strzeleckiej, więc strzelanie w pozycji leżącej nie wymagało wysiłku fizycznego. Wzięłam udział w zawodach i...
Następnego dnia obudziłam się z ogromnym bólem pleców. Wytłumaczyłam to sobie bardzo szybko: cały dzień leżałam na ziemi to miałam prawo przeziębić nerki i to właśnie bolą mnie te nerki ,
na 100 %. Lekarz od nerek nie potwierdził mojej diagnozy, stwierdził, że to sprawa dla ginekologa. No cóż, jak nie nerki to jajniki. Też miały prawo się przeziębić od tego leżenia.

    Wizyta u ginekologa dla 17 latki jest ogromnym przeżyciem. To nie były czasy, w których ktoś przejmowałby się moim wstydem. Pan doktor...ależ to była kontrowersyjna postać w naszym mieście. Kobiety go albo kochały albo nienawidziły, nic pośredniego!!! Więc pan doktor zbadał mnie, po czym zaprosił do rozmowy. Pytał o plany, szkołę, chłopaka... takie ble, ble o wszystkim.
W końcu wypowiedział słowa, które w dzisiejszych czasach zostałyby niewątpliwie potępione, ale dla mnie stały się najważniejszymi: dziecko, stwierdzam u ciebie ciążę, dwudziesty tydzień, za parę dni powinnaś poczuć ruchy dziecka ( powiedział dziecka, nie płodu ). W tej chwili bóle pochodzą od rozwarcia, zaczyna się akcja porodowa. Musisz zadecydować, czy przyśpieszyć poród i stracisz ciążę, czy natychmiast zawieźć cię do szpitala i farmakologicznie podtrzymać. Jaka jest twoja decyzja??? I to był ten moment, kiedy bez przygotowania przyjęłam rolę matki. Wszystko inne zostało odsunięte na bok.

    Ta decyzja jest jedyną, której bym nie zmieniła za żadne skarby. I tę rolę uznawałam za wręcz oscarową, dopóki nie otrzymałam od losu nową rolę życia... rolę BABCI !!!

poniedziałek, 9 lutego 2015

Śniegu biały tren...

Przyszła zima, prawdziwa... z śniegiem i porannym odkopywaniem samochodu. Podoba mi się taka aura, pod warunkiem, że nie zagości na długo. 
Zaliczyłam już dzisiaj wizytę w PUP. Jako osoba bezrobotna z prawem do zasiłku (572,87 zł netto) mam obowiązek odbywania takich wizyt w wyznaczonym przez urząd terminie. Czekając w kolejce do doradcy zawodowego przeglądam tablice informacyjne i zabijam czas rozmyślaniem. PUP- Powiatowy Urząd Pracy.... zastanawiam się czy znam kogoś, kto dostał pracę dzięki PUP ??? właściwie na czym polega praca tego urzędu? co ten doradca ( młody człowiek, bardzo młody człowiek ) może mi doradzić? - Szukała pani jakiejś pracy od ostatniej wizyty? Właściwie to nie mamy wielu ofert. Może wróci pani do poprzedniego pracodawcy? Właśnie wpłynęła od niego oferta!
Poprzedni pracodawca... zasługuje na całkiem osobny wpis. Może kiedyś poświęcę mu całą stronę :) Zapewne ucieszyłby się ogromnie widząc mnie ze skierowaniem z PUP :)
Taka krótka rozmowa powoduje, że wracam do domu, rozpalam w kominku, robię kawę i... znowu rozmyślam. Gdzie popełniłam błąd, że tak skopałam swoje życie zawodowe??? Marzę o pracy, która sprawiałaby mi przyjemność, przynosiła satysfakcję i pozwoliła przeżyć miesiąc bez dokonywania wyborów, co jest pilniejsze, zapłata rachunków czy zakup leków? Powraca frustracja... dobrze, że za oknem nadal pada śnieg przykrywając wszystko miękką pierzynką...
Nie mam żalu do rządu, nie obarczam winą za moje bezrobocie nikogo poza sobą samą. Okazuje się, że pomimo wielu zalet, posiadanych predyspozycji i umiejętności nie potrafię odnaleźć się na rynku pracy. Gdzie popełniłam błąd? Czy to stało się już wtedy, kiedy po podstawówce decydowałam o wyborze szkoły średniej? I w ogóle czym się kierowałam dokonując wyboru? Bo zapewne nie rozsądkiem :) Bo czy piętnastolatka może kierować się rozsądkiem? Nie przypominam sobie również spotkań z psychologami, doradcami zawodowymi, rozwiązywania testów kompetencji itd. Czyli tego wszystkiego, z czego może skorzystać dzisiaj młody człowiek. Moim problemem było to, że należałam do zdolnych ale leniwych. Potrzebowałam katalizatora, żeby podjąć wyzwanie. A poza tym dzisiaj wiem, że wiedza ogólna jest gówno warta. Liczą się wąskie specjalizacje. O swoich decyzjach dotyczących edukacji napiszę obszerniej, bo na moich błędach mogą uczyć się całe pokolenia. Teraz niestety czas wziąć się za obowiązki domowe.

Oto ja, kobieta dojrzała...

Kiedy zaczynałam pisać swój pierwszy pamiętnik miałam jakieś dziesięć lat. Ludzi w moim obecnym wieku postrzegałam jako takich, którzy stoją już nad grobem. 46 lat, toż to już schyłek życia, ciepłe kapcie, druty i bujany fotel. Jak to poglądy się zmieniają wraz z upływającym czasem. Nie powiem, że nie lubię ciepłych kapci. Lubię, ale poza nimi mam wiele zajęć, zainteresowań i jeszcze całkiem sprawnie się poruszam. A jak pomyślę, że do emerytury pozostało mi całkiem dużo lat, to czuję się wręcz jak młodzieniaszek :) 
Kiedy kobieta staje się dojrzała ??? Rozważania nad wiekiem dopadają mnie zawsze przed urodzinami. Ta data niezmiennie od lat stanowi jakąś granicę. Nie potrafię określić na czym owa granica polega i co oznacza. Tak sobie smęcę. Pomyślałam niedawno, że osiągnęłam wiek balzakowski i rubensowskie kształty, czyli pełnię dojrzałości... ale dzisiaj uzmysłowiłam sobie, że wiek balzakowski już dawno przekroczyłam ( rubensowskie krągłości nadal mi się kształtują), więc co? mam już  z górki? 
Zaletą przekroczenia czterdziestki ( o zgrozo, ja mam już bliżej do pięćdziesiątki niż czterdziestki!!! ) jest swoboda wypowiedzi w wielu dziedzinach życia. Poglądy na wiele spraw mam jasno określone, potrafię mądrze poukładać priorytety, cieszyć się drobiazgami. Bo właśnie z drobiazgów składa się nasze życie. Oczywiście mam również troski, zmartwienia, okresy bezradności. Przechodzę delikatne stany depresyjne, bywam zniechęcona do wszelkiego działania...
Ten nieszczęsny czas "przedurodzinowy"
wpływa na mnie destrukcyjnie. Mam poczucie zmarnowanego czasu, niezrealizowanych planów, braku konsekwencji w działaniu. Na szczęście jest to stan przejściowy. Mija jak katar, zaraz po urodzinach.

To mój pierwszy raz...

  Pierwszy raz może zdarzyć się w każdym wieku :) Właśnie postanowiłam pisać bloga, to mój pierwszy raz, pierwszy blog :) Bo pamiętniki pisane we wczesnej młodości raczej się nie liczą. Jestem już w wieku, w którym często wracam do wspomnień z wczesnej młodości.       I coraz bardziej żałuję, że zniszczyłam te moje pamiętniki... Ale cóż, nie można płakać nad rozlanym mlekiem. Pamiętniki spłonęły w piecu kaflowym, nie ma szans na ich odzyskanie. Na odtworzenie również nie ma szans więc... należy zacząć pisać bloga, co właśnie niniejszym czynię.
  Jeszcze dobrze się nie rozpędziłam z tym pisaniem, a już dostrzegam trudności, trzeba uważać przy pisaniu, bo w pośpiechu złośliwa klawiatura pomija polskie znaki, a ja jestem z tych, którzy widzą różnicę w zdaniu: zrobić komuś łaskę - zrobic komus laske :)
  Przedstawię się przy następnym wpisie. Dzisiejszy traktuję jako próbę generalną. Pierwszy raz próbuję swoich sił na blogu i muszę się wszystkiego uczyć. Mam do wypróbowania wiele ikonek i zakładek, a nie jestem pewna, czy to nie będzie ponad moje siły i umiejętności :)