środa, 26 kwietnia 2017

Za oknami zrobiło się nostalgicznie i zimno, więc... czas powrócić do wspomnień. 
Pewnego dnia zostałam "zaproszona" do gabinetu szkolnego pedagoga. Dzisiaj powiedzielibyśmy "pedagożki" bo wszystko staramy się sfeminizować. Chociaż sama zdecydowanie wolę formę pedagog. Pedagogiem szkolnym była pani Lidia G. Celowo nie wymieniam nazwiska, bo też nie mam miłych wspomnień. Nie, nie mogę powiedzieć, żeby pani Lidia była niemiła czy niesympatyczna. Ale wydawało mi się, że funkcją pedagoga jest pomoc osobom w skomplikowanej sytuacji, a nie ich dołowanie. To była moja druga wizyta w tym gabinecie. Pierwszą odbyłam, kiedy do szkolnego pedagoga dotarła niesprawdzona informacja o tym, że jestem matką mojej siostry Eweliny. I było to na początku pierwszej klasy :) 
Pani pedagog poprosiła mnie, żebym usiadła i wysłuchała, co ma mi do powiedzenia. Przez całą wizytę naświetlała mi trudną sytuację młodocianej matki, uczennicy technikum. A to, że nie dam rady, a to, że nie będę miała wsparcia w nauczycielach, że opuszczę się w nauce i wiele, wiele innych argumentów. Zwykle byłam odporna na pranie mózgu, ale pani pedagog autentycznie uwierzyłam, że najlepszym dla mnie rozwiązaniem będzie przeniesienie się do szkoły zaocznej. Tylko, że w tym całym wywodzie pani Lidia pominęła kilka istotnych dla mnie informacji. Przede wszystkim taką, że do szkoły zaocznej może się zapisać osoba pełnoletnia i pracująca. Niby nic, a jednak w moim przypadku były to bardzo istotne informacje. 
Po wyjściu z gabinetu byłam zdecydowana zabrać papiery i natychmiast przenieść się na wydział zaoczny. Inne technikum budowlane, o którym wiedziałam znajdowało się w Kłodzku. Nie wiem dlaczego, bez sprawdzania, uznałam, że jest tam wydział zaoczny. Okazało się, że moje rozumowane było błędne. 
Pod koniec roku szkolnego poszłam do dyrektora Żygadły, żeby zabrać swoje papiery. Dyrektor zapytał, czy jestem naprawdę zdecydowana na ten krok? Cały czas miałam w głowie słowa pani pedagog, które spowodowały, że straciłam wiarę we własne siły. Nie wydał mi dokumentów, kazał wszystko jeszcze raz przemyśleć. Przeciwko opuszczeniu przeze mnie szkoły było wielu nauczycieli. Pani Zajączkowska, pani Czeleń, pani Latacz, Fizyk, Kazimierz Figzał i wuefowiec Zdzichu Organiściak. Ten ostatni nawet zaproponował, żebym odpuściła sobie jeden rok i wróciła do jego klasy, jeżeli naprawdę nie wierzę, że dam radę. A ja, jak zahipnotyzowana słowami pani pedagog, zdecydowałam o przeniesieniu się na wydział zaoczny. Tak zupełnie w ciemno :(
I popełniłam największy błąd w swoim życiu. Błąd, który zdecydowanie zaważył na mojej edukacji i karierze zawodowej. Bezpowrotnie zmarnowałam swoje szanse, nie zważając na to, że mam wsparcie wielu fantastycznych nauczycieli, z którymi do dnia dzisiejszego mam cudowny, przyjacielski kontakt. Uwierzyłam słowom pani pedagog, które zachwiały moją wiarą w swoje siły. 
Spotkało mnie ogromne rozczarowanie... ale o tym w następnym wpisie.

piątek, 21 kwietnia 2017

Niedawno spotkałam swojego dobrego znajomego, który zauważył, że przestałam udzielać się w Internecie :) Rzeczywiście, zdecydowanie odpuściłam. Ostatni wpis umieściłam w lutym. W pewnym momencie poczułam znużenie i znudzenie, i stwierdziłam, że szkoda mi czasu. Nie da się ukryć, że Facebook jest złodziejem czasu, więc kiedy nie znajduję tam interesujących mnie treści, odpuszczam.
To nie jest tak, że całkowicie nie wiem, co się tam dzieje. Obserwuję w wolnej chwili za pomocą aplikacji w telefonie. I co zaobserwowałam? Pewnie wielu czytelnikom się to nie spodoba. Ale trudno, to jest mój blog i zawieram w nim wszystkie moje przemyślenia :) Któregoś pięknego poranka, przy porannej kawce "odpaliłam" aplikację i... 36 powiadomień :) Myślę: o, super, coś się dzieje. Kiedy weszłam w powiadomienia okazało się, że jedna znajoma spamuje wątpliwej jakości cytatami Paulo Coelho czy też innymi mądrościami dotyczącymi zdrowia, szczęścia i miłości. Minęło trochę czasu zanim przebrnęłam przez te wszystkie mądrości. Potem zaczęły się wiadomości typu: pani A wrzuciła ziemniaczka do garnka... pani A pomieszała, pani A spróbowała itd. Z jednej strony informacja znacznie przyjemniejsza niż poranne politykowanie, ale ...
Sama od czasu do czasu czuję potrzebę pochwalenia się kwiatkiem, kotkiem, psami, ale staram się nie nadużywać wytrzymałości znajomych. Ale jak widać działa to tylko w jedną stronę. Dlatego postanowiłam odpocząć. I tak minęły mi dwa miesiące. Z korzyścią dla mnie. Bo zamiast oglądać efekty działań kulinarnych znajomych wolę przeczytać dobrą książkę, zamiast pływania w bagnie politycznych poglądów, wolę nauczyć się paru niemieckich słów i zwrotów, zamiast oglądania powielanych nieustannie zdjęć, wolę odwiedzić koleżankę i napić się z nią kawy. Bo okazuje się, że mam całkiem ciekawe życie poza Internetem, czego zdecydowanie życzę wszystkim czytelnikom :)
Niedługo powrócę do wspomnień, tylko czekam na natchnienie ...