czwartek, 15 grudnia 2016

Mój setny wpis... I o czym tu napisać? Jakieś refleksje i podsumowania związane ze zbliżającym się końcem roku? Czy może powrócić do wspomnień? 
Powrót do szkoły po wakacjach zawsze był dla mnie fascynujący. Byliśmy już drugoklasistami, w pewien sposób już zgrani i zaprzyjaźnieni. Okazało się, że nie wszyscy powrócili po wakacjach do naszej klasy. Część postanowiła przenieść się do zawodówki, część w ogóle zrezygnowała z nauki w naszej szkole. Parę osób doszło do nas w drugiej klasie. Miedzy innymi Dorota, z którą można powiedzieć nawet zaprzyjaźniłyśmy się. Zmiany niewielkie, wręcz kosmetyczne. Ale spotkała nas też rewolucja, w postaci nauczyciela (nauczycielki) języka niemieckiego :) Do tej pory, czyli przez całą pierwszą klasę lekcje języka niemieckiego przebiegały lajtowo. Uczył nas pan Kułaczkowski. Taki, można powiedzieć, przedwojenny dżentelmen. Nie naciskał na nas za bardzo, więc odpuściliśmy sobie te lekcje i nie przykładaliśmy się do nauki. 
Staliśmy wszyscy zupełnie spokojnie przed klasą, w oczekiwaniu na lekcję. Aż tu... klasę otwiera nam jakaś kobieta. Wchodzimy... i jakby uderzył w nas piorun. Zaraz po przekroczeniu progu klasy przestaliśmy słyszeć język ojczysty. Wszystko, dosłownie wszystko, nowa nauczycielka wypowiedziała do nas po niemiecku... Oczywiście do momentu, w którym zorientowała się, że my ni w ząb nic z jej przemowy nie rozumiemy :) Zrobiło mi się jej szkoda. A że wróciłam niedawno z polsko-niemieckiego obozu, trochę ją rozumiałam. Próbowałam nawet nawiązać z nią prosty dialog, ale chyba jej nie pocieszyłam :) Kobieta była załamana, bo uświadomiła sobie, że czeka ją zadanie wręcz niemożliwe, czyli przerobienie dwóch lat w jeden rok szkolny. Przystąpiła wiec do pracy, ale skutek odniosła chyba marny. Tak naprawdę totalnie zniechęciła nas do nauki, że kto tylko mógł, uciekał z lekcji. Była młodą osobą, która powróciła do pracy po urlopie macierzyńskim. W mojej pamięci zachowała się jako osoba mało sympatyczna. Dlatego miedzy innymi nie wymieniam jej nazwiska. Za to pana Kułaczkowskiego, Zygmunta Kułaczkowskiego, wręcz uwielbiałam. I chyba tylko dla niego, z chęcią staram się dokształcać i zgłębiać język niemiecki, który tak na marginesie bardzo lubię :)
Poza niemieckim pozostałe przedmioty nie wzbudzały w nas jakichś większych emocji. Trochę rozrabialiśmy, trochę dokuczali, trochę kombinowali. Tak jak w szkole. Nauka nie sprawiała mi kłopotu. W zasadzie nie miałam jakiegoś ulubionego przedmiotu. Ogólnie lubiłam chodzić do szkoły. Nie mogłam się jedynie dogadać z wychowawcą. Jakoś nie nadawaliśmy na tych samych falach. Byłam przekonana, że traktuje dziewczyny, a miedzy innymi mnie, znacznie gorzej niż chłopców. Nie byłabym sobą, gdybym nie starała się te swoje spostrzeżenia potwierdzić. 
Ważnym przedmiotem w technikum budowlanym był rysunek techniczny. Robiliśmy różne proste rysunki zarówno w ołówku, na papierze milimetrowym, jak i tuszem na kalce. Była to żmudna praca. Żmudna i czasochłonna. Dlatego wymyśliliśmy sposób, żeby ułatwić sobie pracę. Papiernik rzadko sprawdzał rysunek w ołówku, który był niezbędny, żeby zrobić rysunek na kalce. Często jedna osoba robiła rysunek ołówkiem, który służył wielu osobom jako podkład do kalki. Druga osoba robiła kopie na kalce. Pozostawało jedynie wypełnić pismem technicznym tabelkę i praca była gotowa. Dzieliliśmy się pracą uczciwie, raz ołówek, raz tusz. Gotowe prace były przydzielane losowo. A mimo to zawsze dostawałam gorszy stopień.
Większość dziewczyn paliło papierosy. Ja jakoś nie zdołałam się nauczyć. Nigdy mnie nie ciągnęło do używek i tak jest do dzisiaj. Jedyną używką jakiej nadużywam jest kawa :) Nie paliłam papierosów, ale często towarzyszyłam palącym. I na tym tle wystąpiło apogeum mojego konfliktu z wychowawcą. Papiernik palił bardzo dużo. Kiedy się koło niego stanęło, czuć było głównie nikotynę, a dopiero później jakiś nieśmiały zapach wody po goleniu. Któregoś dnia oddawaliśmy na lekcji gotowe rysunki w kalce. Kiedy podeszłam ze swoją pracą, sprawdził ją, ocenił oczywiście niżej niż pracę kolegi i zaczął coś notować na marginesie. Pochyliłam się, żeby odczytać. Nie mogłam odszyfrować napisu, więc zapytałam co napisał. A napisał dokładnie tak: "Beata pali papierosy!" Na początku ten wpis mnie rozbawił, więc zapytałam skąd czerpie swoją wiedzę o tym, że palę papierosy. Powiedział, że czuje ode mnie. No, tego było dla mnie za wiele. Dostałam jakiegoś amoku, wykrzyczałam mu, że jest jakimś fenomenem, który sam śmierdzi fajami i czuje je od innej osoby. Nie omieszkałam również wspomnieć o niesprawiedliwym ocenianiu i fałszywych oskarżeniach o palenie. Zwłaszcza, że mieszkałam trzydzieści metrów od szkoły i nie musiałam palić w szkolnej ubikacji :) Po tym wybuchu opuściłam klasę trzaskając drzwiami. Poszłam do domu i opowiedziałam wszystko, cały żal, babci i cioci. One dopiero się zdenerwowały. Ciocia Maryla chciała od razu iść do szkoły i robić awanturę. Ledwie ją powstrzymałam. Ale chyba miała okazję wyrazić swoje zdanie na jakiejś wywiadówce. Tak więc, moje relacje z wychowawcą uległy znacznemu pogorszeniu. Straciłam do niego zaufanie i stał się wtedy ostatnią osobą, z którą rozmawiałabym, gdybym miała jakieś problemy. 
Mała grupa ukończyła technikum :) Zaczynało 27 osób